Z
SERII RELACJE...
W restauracji w centrum osobliwa scena. Do wnętrza wpada gromadka żołnierzy. Krzykiem domagają się od właściciela pieniędzy. Ten po krótkim opieraniu się wciska im do rąk kilka banknotów. Odchodzą, zadowoleni.
Wraz ze zmierzchem ulice stają się wymarłe. Witryny sklepów za kratami, wózki-stragany znikają, drzwi domów pozamykane na cztery spusty.
Zupełnie inaczej afgańska rzeczywistość wygląda na ulicy Wazir Akbar Khan. To jest afgańska wersja bagdadzkiej Zielonej strefy. W tej okolicy mieszczą się najważniejsze ministerstwa, siedziby międzynarodowych agencji pomocowych i ambasady. Na Wazir Akbar Khan uzbrojeni policjanci pilnują każdego rogu i wszystkich ważnych budynków. Wazir Akbar Khan to enklawa, a z perspektywy strzeżonych ministerstw trudno dostrzec rozmiar tragedii tego kraju. By ją ogarnąć, trzeba wyruszyć na prowincję, czego możni tego świata nie chcą zrobić bo lepiej dalej żyć ułudą, że nie jest tak źle.
Kabulska ulica:

Obszary między miastami to wypalony poligon 25 lat bezustannych wojen. Szosa z Heratu do Kandaharu - niekończący się szereg betonowych płyt. Rosjanie ustawili je, aby szybko przerzucać między miastami dywizje czołgów. Dziś to główna handlowa arteria kraju. Rzadko można na niej rozwinąć prędkość przekraczającą 20-30 km/godz. Mosty są powysadzane, więc koryta wyschniętych rzek trzeba objeżdżać na przełaj.
To, co zostało z pomników buddy w Bamyan...

Miejscami szosy w ogóle nie ma - trzeba jechać przez pustynię i to pilnując, by koła trafiały dokładnie w koleiny, wyżłobione przez poprzedników. Ziemia wkoło drogi to jedno wielkie pole minowe. Miny w Afganistanie są wszędzie. Na pustyni cały czas natyka się na zmasakrowane przez eksplozje wraki ciężarówek i czołgów. Podczas postoju pasażerowie sikają nie schodząc z drogi. Jeden krok w bok może kosztować urwaną nogę.
Okolice Bamyan:

Wzdłóż drogi spotyka się żebraków. Kilometrami idą ze swoich wiosek do szosy - bo tylko ona daje szansę na przetrwanie. Dzieci ubrane w szmaty, bez rączki lub nóżki, którą zabrał wybuch miny-pułapki żebrzą o drobne. Dorośli o kulach mają pomarszczone, szare twarze ludzi często ledwie 40-letnich (średnia życia w Afganistanie nie przekracza pięciu lat więcej). Na pustyniach jest mnóstwo ruin domów. Kiedyś były to farmy i całe wioski. Dziś - osady zabite bombami lotniczymi, rozjechane przez czołgi, wyludnione przez strach i głód.
Wszechobecne świadectwa wojny

Tam, gdzie ludzie jeszcze żyją, centrum życia jest przydrożna czajhana. W czajhanie siada się na ziemi, je chleb, ryż i zalatujące mięso. Jeśli obcokrajowiec zje porcję tego mięsa, będzie wymiotował przez pół nocy, a potem biegunka będzie go skręcać przez tydzień. Czajhana nocą przeistacza się w hotel dla podróżnych, bo w Afganistanie nikt przy zdrowych zmysłach nie jeździ przez kraj po zmroku. Pod czajhaną zaparkowane dziesiątki minibusów, ciężarówek, taksówek. Poobijane, połatane wraki, zapewniające jedyną komunikację w tym kraju. Około setki podróżnych zaskoczonych przez noc w drodze wchodzi do środka, siadają na ziemi w długich szeregach wzdłuż jedzenia wystawionego na ceracie. Jedzą, potem piją herbatę, a na końcu będą spać.
W rogu sali jest telewizor. Tu, na głównym szlaku handlowym Afganistanu, właściciel zajazdu może sobie pozwolić na taki luksus. Na ekranie półnagie tancerki w jaskrawych, bajecznie kolorowych strojach i nastawiona na całą skalę arabska muzyka. To kanał satelitarny z Dubaju, wyjaśnia ktoś. Generator czasami szwankuje, wtedy telewizor się wyłącza, a świetlówki na suficie migają.
Głęboką nocą cała sala śpi. Na ziemi, w ubraniu, głośno chrapiąc.
Podróżni ruszają w drogę godzinę przed świtem, o 4 nad ranem, wtedy jest szansa dotrzeć do Kabulu albo przynajmniej Ghazni do wieczora. Jest ciemno, mroźnie. Zimny wiatr wyje po pustyni. Minibus wlecze się powoli na drugim biegu, światła z trudem przebijają się przez ciemność. Nagle przed samochodem materializują się dwie zjawy. Dwaj uzbrojeni w kałasznikowy mężczyźni w ciemnych ubraniach i turbanach. Zatrzymujemy się. świecą latarką po oczach, krzyczą, każą wysiadać. Skudzia? Amrika? Amrika?! (Skąd jesteś, z Ameryki?). Ewropa, ewropa - tłumaczy im kierowca. Nie uspokaja to ich. Każą, by autobus jechał dalej, ale obcokrajowiec ma zostać na miejscu. Pasażerowie i kierowca protestują. Pasztuni w końcu rezygnują. Odjeżdżamy.
Farah, Nimruz, Helmand. Prowincje dzikiego zachodu. Pustynia podzielona między lokalnych watażków. Swoje oddziały utrzymują z handlu narkotykami (haszysz i opium wędrujące potem przez dziurawe granice do pakistańskiej Kwetty i irańskiego Zahedanu), i ściągania haraczy od podróżnych. Płacić musi każdy, kto przejeżdża odcinkiem drogi ''należącym'' do warlorda. Stoi przy drodze kilku mężczyzn z AK-47. Daj 10 afgani, daj 20, daj 50 - słyszy kierowca. Uzbrojeni brodacze nie cierpią negocjacji. Dyskusje ucina przeładowanie karabinu.
Rzeczywistość antycznej historii, wojny, teraźniejszości - w Afganistanie wszystko to przecina się razem, tworząc jeden z najciekawszych (ale i najbardziej niebezpiecznych) krajów świata.
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt