Aktualnosci, nowosci, zycie klubu...Kim jestesmy i jak wygladaja wyprawy z namiNajnowsza oferta planowanych wyprawWspomnienia z miejsc, gdzie bylismyStrefa pofesjonalnych podroznikowStrefa awanturnikow i niespokojnych duchowPrzewodnik po swiecie i jego najciekawszych miejscachKompendium globtroterskiej wiedzyDolacz do nas!

Z SERII RELACJE...

RAJD PRZEZ GUJANĘ cz.4

- Paulo, czy to naprawdę jedyna droga, prowadząca z Lethem do stolicy? - pytam.

- Ciesz się, że w ogóle ją zbudowali. Do Wenezueli w ogóle nie da się przejechać.

- Jak to? - protestuje John - jest jakaś droga do Wenezueli. Tylko to długa i ciężka droga.

- Pierwszy raz słyszę o drodze do Wenezueli. A znasz kogoś, kto nią jechał?

- No...Nie znam. Ale o drodze słyszałem.

W końcu dzieje się to, co musiało się stać. Zakopujemy się. Jedna z ciężarówek bierze nad na hol i wyciąga z bagna, lecz zaraz znowu się zakopaliśmy.

 

 

- OK, wszyscy wysiadać, trzeba odciążyć samochód!

Wysiadamy bez szemrania, po kostki w błoto.

Ciężarówka znowu wywleka busa z matni, pasażerowie wsiadają z powrotem, i nim mija 10 sekund jazdy, problem się powtarza. Za piątym razem Paulo wykrzykuje:

- Przecież tak nie można jechać! Pasażerowie niech idą brzegiem drogi dalej, i zaczekają, aż dojedziemy. No, raz, dwa, osiem!

 

6:50


My - nieszczęsni pasażerowie idziemy z tobołkami przed siebie, niczym uchodźcy z wojen bałkańskich. Idziemy przez błoto i dżunglę, i krzaki, i piach. Nie idziemy po drodze, bo środek drogi to jezioro. Chmm... Chyba firma przewozowa zwróci nam za kilometry, które sami przeszliśmy? Jasne. Zapytaj prezesa firmy - Paulo, albo, jeśli przypadkiem akurat jest na business-lunchu, jego zastępcę Johna.

- Wygodniej się jeździ przez Gujanę Francuską - narzeka jeden z pasażerów - na tamtej drodze nie ma tyle błota.

- Ile kosztuje autobus?

- Nie wiem, tam chyba jeszcze nie ma autobusu. Trzeba iść na piechotę. 70 kilometrów, o ile się nie mylę.

 

 

7:20


Błota się skończyły. Znowu jedziemy busem, znowu muzyka gra, a Paulo pomaga piosenkarzowi pijackim barytonem.

- No! - cieszy się - jak pójdzie OK i nas nie aresztują, to na wieczór będziemy w Georgetown!

Aresztują? No to ładne klocki. Nawet nie pytam, o co chodzi.

 

12:40

Skończyła się dżungla. Jesteśmy w rejonie bardziej suchym. Droga jest szeroka i gliniasta. Zasuwamy naprzód, ile silnik da radę. Za nami chmura pyłu na setki metrów. Camel Trophy już był, teraz mamy Paryż - Dakar. Nic mnie już nie zdziwi.

Paulo wyłącza muzykę i dociskuje gaz do deski.

Jak tak dalej pójdzie, to zaraz naciśnie czerwony guzik i osiągniemy prędkość światła. A potem rozpadniemy się na kawałki. I tak się skończy cała eskapada.

 

14:00


Pod kołami pojawił się asfalt. Jedziemy już wolniej, bo wraz z asfaltem zaczęły się patrole drogówki.

 

15:00


Jakaś mieścina. Linden. Nieciekawe domki, ludzi wcale nie widać. No, ale trafiła się stacja benzynowa. Tankujemy i jedziemy dalej.

 
15:05


Tuż za miastem zatrzymuje nas policja. Cała grupa, z karabinami. Zatrzymują i przeszukują wszystkie samochody.

- Proszę przygotować się do rewizji - mówi szef gliniarzy.

Paulo podchodzi do niego i podaje prawo jazdy i 30 dolarów amerykańskich estetycznie wsunięte w dokument. Pieniądze idą do kieszeni, prawo jazdy wraca do Paulo.

- OK, sir driver, proszę jechać dalej - grzmi policjant urzędowym tonem, bo pewnie opłata za zaniechanie przeszukania to jedno, a za miłe słowa trzeba dopłacić - utrzymywać odpowiednią prędkość i uważać na pieszych.

Jedziemy dalej. Gazem.

 
16:00

Georgetown. Koniec rajdu. Koniec męczarni. Wszyscy serdecznie się żegnamy, i czym prędzej rozchodzimy w swoich kierunkach. Paulo i John liczą swój zarobek na kalkulatorze, palcach, i wyrywając sobie z rąk pliki dolarów Gujany.

- Znowu gówno zarobiliśmy.

- To przez tych cholernych gliniarzy. Dobra, chodźmy coś zjeść.

- Dokąd?

- Dziś piątek. "Szeryf" otwarty.

I poszli.

 
18:30, Georgetown


Do hotelu dojeżdżam taksówką, na własny koszt. W pokoju z niedowierzaniem przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze. Moje włosy są pomarańczowe! Farbowanie pustynnym pyłem było widać wliczone w cenę.

Tymczasem jestem w Georgetown. Georgetown, czytaj na końcu świata. No może nie aż na końcu, bo na pewno bliżej, niż 28 godzin wcześniej. Co jednak gorsza, nie było łatwo się stąd wydostać na inne kontynenty. Jedyna możliwość to samolot. Niestety, Gujanę obsługują tylko jedne linie lotnicze. Państwowe linie lotnicze Trynidadu i Tobago. Ceny lotów do Europy w tej linii są wręcz nieprawdopodobne.

Wieczorem mam kryzys psychiczny, w którym tkwiąc urajam sobie, że grozi mi pozostanie w tym mieście na zawsze.

Ale to już inna historia...

 

Łukasz Czeszumski

(relacja pochodzi z mojej strony głównej www.czeszumski.com).

 

Te wydarzenia mimo, że nieprawdopodobne, wydarzyły się naprawdę w sierpniu roku 2003 pomiędzy Lethem a Georgetown w Gujanie. Prawdę mówiac, wiele spraw wydało mi się zabawnymi dopiero w długi czas po powrocie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARIEN - Klub awanturniczych przygód.

SITEMAP:
Strona Główna Klub Darien Wyprawy Relacje Ekspedycje Strefa Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik Kontakt