Z
SERII RELACJE...
Obaj zaczynamy się bawić komedią całej tej sytuacji. Najlepsze jest to, że podświadomie staramy się nie dziwić zastałym okolicznościom, trzymamy fason chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie na towarzyszącym nam koledze.
Specjalnie się nie musimy starać, bo jego okoliczności już najwyraźniej przerastają. Przestaje się w ogóle odzywać i tylko chodzi za nami jak cień pilnie obserwując nasze ruchy i wsłuchując się w nasze komentarze.
W ogólnym rozbawieniu idziemy zatem do kuchni, ta okazuje się być ogromna. Jest chleb, kawa i masło orzechowe, którego nigdy wcześniej nie jadłem. Zaparzamy kawę, robimy kolację i konsumujemy, mówimy do chłopaka, żeby poszedł po kolegów, ale ten najwyraźniej nie ma na to ochoty, jakby się obawiał, że coś go dopadnie po drodze do wyjścia.
Jednak zniecierpliwieni przedłużającą się naszą nieobecnością, koledzy wreszcie wchodzą do domu i nieśmiało nawołują od progu. Kiedy trafiają za naszymi zaproszeniami do kuchni nie mogą się nadziwić, że my tak sobie tu beztrosko siedzimy i szamiemy kolacyjkę. Jeden z nich zadaje pytanie co zamierzamy teraz robić? Odol łypie na mnie swoim niezwykle zdziwionym wzrokiem i po okazaniu niekłamanego zdegustowania zadanym pytaniem odpowiada:
- Jak to co? Zjemy kolacje, myjemy się i idziemy spać?
- Gdzie spać? Odpowiada coraz bardziej podirytowany kompan.
- Odol jeszcze raz rzuca na mnie zdziwione spojrzenie i odpowiada:
Orientując się w sytuacji chłopcy szybko podejmują decyzję, że jednak spędzą noc w namiocie. Kiedy nam ją oznajmiają, chłopak, który jako pierwszy z nami wszedł do domu staje okoniem i mówi, że nie ma mowy, zostaje z nami, bo czegoś takiego to on jeszcze w życiu nie widział.
Chłopaki poszli zatem do swojego namiotu, a my sprzątamy po sobie i udajemy się w kierunku łazienki. Dochodząc do łazienki widzę, że na wieszaku wisi duży czarny kapelusz, zawsze marzyłem o takim. Bez wahania go przymierzam, przeglądam się w lusterku, jest fantastyczny, podobny do tego, który przywiozłem z poprzedniej stopowej podróży ze Szwajcarii. Sprawnie się jednak myjemy i kładziemy na karimatach w przedpokoju. Tego wieczora długo nie mogłem zasnąć. Wypity na promie alkohol kompletnie ze mnie już wyparował więc mogłem się oddać analizie wydarzeń dnia minionego, a przecież było nad czym rozmyślać, szczególnie, że zakończenie tej historii stało cały czas otworem.
Nie domyślałem się nawet, że rozwiązanie tej historii nastąpi szybciej niż myślę. Słyszę, jak obok mnie Odol głośno już sapie, co świadczy o tym, że jest od dawna w objęciach Morfeusza.
Nagle słyszę jakiś hałas, okazuje się, że ktoś schodzi z góry po schodach. No nieźle, myślę sobie, jest już pewnie druga w nocy. Kurcze, czyli jednak ktoś był w domu. Jak to możliwe, żeby nas nie usłyszał? A może usłyszał tylko bał się zejść na dół i teraz jak już się uspokoiło schodzi w celu zadzwonienia na policję? Nie czas przecież na zastanawianie się nad tym. Odwracam się i budzę szeptem Odola. Ten ma na szczęście czujny sen i budzi się od razu.
Nie muszę nic mówić, bo Odol orientuje się, że ktoś schodzi do przedpokoju. Facet wchodzi do toalety, nie zamyka za sobą drzwi, zapala światło i sika do kibla. W trakcie tej arcyprzyjemnej czynności puszcza przedłużonego, solidnego bąka, po chwili drugiego i jeszcze następnego.
My, pomimo całej powagi sytuacji, ledwie powstrzymujemy się od śmiechu. Tymczasem koleś spuszcza wodę i wychodzi. Czas na nas, trzeba coś zrobić. Koleś gasi światło i idzie na górę, wtedy ja mówię:
-Good Morning!
Facet staje w miejscu, cofa się do pokoju i powtarza: What, what, what?
Znajduje wreszcie włącznik światła, zapala światło, widzi nas położonych w
środku swojego przedpokoju, na jego twarzy maluje się grymas totalnego zaskoczenia.
Szybko na leżąco klaruje mu sytuacje, w całą przemowę wplatając nazwisko księdza
w odwiedziny do którego przyjechaliśmy. Ten po wysłuchaniu mojej perory odpowiada:
- Ok. sleep, sleep, sleep! I kieruje się na gorę do swojej sypialni.
Rano obudzili nas klienci kancelarii parafialnej przechodzący przez przedpokój. Ksiądz już przyjmował interesantów, jednak chciał żebyśmy się wyspali, więc nas nie budził. Idę do niego i jeszcze raz tłumaczę skąd tu się wzięliśmy. Ten mi mówi, że nie ma teraz księdza Staszka, bo pojechał na jakieś sympozjum do Stanów, więc musieliśmy się nie dogadać z terminami, skoro akurat teraz do niego przyjechaliśmy, ale nie ma problemu zaraz do niego zadzwonimy i wyjaśnimy tę całą sytuację. Jeszcze mi tego brakowało, rozmawiać z kimś kto nie ma pojęcia o moim istnieniu. Szybko odpowiadam, że nie ma takiej potrzeby, bo my właściwie nie do księdza tylko tak sobie podróżujemy po Skandynawii i pomyśleliśmy sobie, że warto by było się zatrzymać na trochę w Helsinkach.
Ksiądz na to, że w takim razie nie ma żadnego problemu, ma wolny domek parafialny, w którym możemy się zatrzymać tak długo, jak będziemy chcieli. A więc na trochę się zatrzymaliśmy, a nasi towarzysze pełni wrażeń i w doskonałych nastrojach udali się w swoją rowerową eskapadę.
Tekst pochodzi z pamiętnika Tomasza Zakrzewskiego
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt