Z
SERII RELACJE...
Jedzenie, które nam serwują gospodarze jest tak ostre, że ciężko ugasić palenie w ustach nawet zapijając kolejne kęsy wodą. Są to gotowane warzywa z papają i jakimś mega ostrym sosem. Potem lecą mięsa (podobno kurczak) z ryżem i oczywiście z ostrą papryką.

W całej biesiadzie uczestniczy wiele osób, poza gospodarzem i nami są jeszcze: jego ojciec z kumplem, z czasem przychodzi reszta rodziny i sąsiedzi, jak również jakiś kompletne nawalony facet. Pytamy się o niego, gospodarz odpowiada, że nie wie, kto to jest, ale pozwala mu z nami siedzieć. Ten ciągle się śmieje i zachwyca naszą skórą, cały czas chce nas dotykać i non-stop o czymś do nas deliberuje, jakby w ogóle nie był świadomy tego, że go nie rozumiemy.

Impreza trwa w najlepsze, kiedy jakiś koleś wprowadza do środka motor, aby na nim stanąć i wymienić w suficie żarówkę. Motor mi się podoba, więc od razu wsiadam na niego. Facet się pyta, czy chcę się przejechać, ja na to - czemu nie. Przecież nie muszą wiedzieć, że ostani raz jeździłem motorem w 1997 r. Pytam się tylko, jak wchodzą biegi i wyprowadzam maszynę na drogę. Łukaszek mówi, że nakręci z tej jazdy filmik i przestrzega mnie tylko przed tym, abym się na nim nie rozwalił. Sam nie jestem pewien, czy się to nie stanie, bo motor jest naprawdę spory.
Jedzie się jednak fantastycznie, przyśpieszam, bo muszę wypróbować kolejne biegi, czasem kogoś mijam na drodze i muszę zwolnić, więc moment, w którym osiągam satysfakcjonujacą mnie prędkość nie przychodzi szybko. Wreszcie zawracam i pędzę spowrotem. Okazuje się, że domy są podobne i nie jest łatwo wypatrzeć ten właściwy. Robi się ciemno. Stwierdzam, że chyba przejechałem, więc znowu zawracam i już nieco zestrachany odnajduję naszą chałupę. Na miejscu nie ma naszego przewodnika ani chłopaków. Jest cała rodzina i reszta osób, ale nikt specjalnie nie zwraca na mnie uwagi.
Jest już kompletnie ciemno, siadam więc na krześle i czekam. Mija jakieś pół godziny, wszyscy od czasu do czasu na mnie dziwnie zerkają, ale przecież nikt nie jest mi w stanie powiedzieć, gdzie jest moja ferajna.
Dalej zatem siedzę, ale przychodzi myśl do głowy, że może oni postanowili wykrecić mi numer i mnie tu zostawić. Po prostu sami sobie pojechali do dziewczynek. Postanawiam, że przeczekam jeszcze pół godziny i ruszam do Pailin na piechotę. Wiem, że to nie najlepszy pomysł iść w nocy przez obcy teren, uznawany za ostry, jeszcze bez znajomości trasy. Ale przecież nie mogę czekać tu w nieskonczoność, zerkam więc kontrolnie na zegarek.
Nagle nadchodzi Gutek i mówi, że wybrali się z sąsiadem na polowanie - miejscowi postanowili nałapać miejscowego przysmaku - świerszczy.
Świerszcze jeszcze żywe, złapane w siatkę...

...i chwilę potem, zamienione w chrupiące danie!

Nasz przewodnik jest bardzo wkurzony, mówi, że dzwonił na policję. Chłopaki tłumaczą, że po drodze wyskoczył do nich koleś z maczetą i coś wykrzykiwał, ale go nie rozumieli.
Koleś nam tłumaczy, że facet chciał kogoś zabić, więc trzeba go od tego powstrzymać. Jakie szczęście, że jednak nie wybrałem się samotnie do Pailin, tak sobie myślę. Czekamy na policję, bo podobno już jedzie na motorach. W miedzyczasie sąsiedzi przynoszą upolowane świerszcze, czyli koniki polne. Nawet nie wiemy kiedy uwijają się z ich przyrządzeniem i niebawem wspólnie delektujemy się ich smakiem. Są podobne do tych, które jedliśmy w Bangkoku, tyle tylko, że świeże, nie ususzone.
Jedna z przebywajacych tam kobiet nagle zaczyna masować moje nogi, Gutek po powrocie z kibla stwierdza - no ładnie, tylko chwilę mnie nie było!!! Masaż jest wyśmienity, potem masuje plecy, trochę mnie bolą, bo oczywiście olałem smarowanie się kremem i jestem nieźle spieczony. Ale masażyk jest pierwsza klasa.
Przyjeżdza policja. Koleś nas woła. W towarzystwie jakiś ośmiu osób udajemy się w kierunku miejsca zamieszkania killera. Mamy przy tym doskonałe humory, bo policjanci wygladają zabawnie, poza tym jest ciemno, środek dżungli, a ci idą jak po swoje i na dodatek są złojeni! (widać interwencja przerwała im konsupcję miejscowej whisky marki mekong, czyli głównej roboty, wykonywanej na posterunku).
Jednak mają rację, bo facet siedzi przed swoim domem i ma przy sobie narzędzie niedoszłej zbrodni. Rozpoczynają się krzyki przybyłych, sami nie wiemy o czym gadają, policjanci tylko to obserwują, a po upływie jakiegoś czasu udzielają obwinionemu solennej reprymendy i sprawa wydaje się być skończona. Wszystko to dzieje się w atmosferze totalnej powagi, w której unosi się zapach jeszcze kilakadziesiąt minut wcześniej panującego niebezpieczeństwa. Mamy to w dupie. Po sprawie mówię do Łukasza, że musimy strzelic jakieś foty, będzie to ostry materiał, a najlepiej z maczetą. Wyjmuję zatem aparat, zapraszam gościa do wspólnej fotki wraz z policjantami, a wszystko pod pretekstem rozstania się w przyjaznych nastrojach. Udaje się ich do tego namówić, ochoczo stają do zdjęcia, a Łukasz nawet znajduje odrzuconą gdzieś na bok maczetę, więc materiał jest naprawdę świetny.
My, niedoszły killer i nawaleni policjanci

Wreszcie jedziemy do knajpy na spotkanie z dziewczynami.
Następnego dnia zostawiamy fascynujący Pailin. Wsiadamy w taksówkę i jedziemy 3 godziny po wertepach do cywilizacji - Battambang, a potem do turystycznego cyrku Siem Reap. Tam skończą się przygody "dzikiej Kambodży", zastąpi jest standard z przewodnika lonely planet.
Tomasz Zakrzewski (plus wtrącenia Łukasza)
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt