Aktualnosci, nowosci, zycie klubu...Kim jestesmy i jak wygladaja wyprawy z namiNajnowsza oferta planowanych wyprawWspomnienia z miejsc, gdzie bylismyStrefa pofesjonalnych podroznikowStrefa awanturnikow i niespokojnych duchowPrzewodnik po swiecie i jego najciekawszych miejscachKompendium globtroterskiej wiedzyDolacz do nas!

Z SERII RELACJE...


PERU - TREKKING DO MACHU PICCHU cz.3

 

Nasz Mula Manager zawsze się wprasza do skorzystania z paleniska. Ci ludzie mieszkają strasznie biednie. W środku każdego domu biegają świnki morskie, tutaj ludzie chodują je dla celów konsumpcyjnych. A ich hodowla sie bardzo opłaca, bo one bardzo szybko rosną, po miesiącu już taka świnka jest gotowa do spożycia. Generalnie bieda jest wielka, a możliwości bardzo ograniczone. Jednak jak to zwykle w trzecim świecie bywa, ludzie wydaja sie być szczęśliwi, po prostu cieszą sie z tego, co mają. Trzeba też przyznać, że jest wyraźna różnica pomiędzy Ameryka Poludniowa a Azją. Bieda w Azji jest o wiele większa i na o wiele większą skalę niż tutaj. Ci ludzie tutaj jakoś wiążą koniec z końcem i nie umierają z głodu.

 

 

Kolejny dzień ma być lajtowy, choć widzę ze Mula Manager się śmieje pokazując mi ośnieżone szczyty gór jako dzisiejszy cel naszej wędrówki. Rzeczywiście, na początku był lajcik, jednak w miarę zdobywanej wysokości, coraz trudniej łapać oddech. Powraca uciążliwy ból głowy, pojawia sie śnieg i robi sie strasznie zimno. Jakoś nie byłem przygotowany na takie zimno. Szczególnie żałowałem, że nie mam rękawiczek.

 

 

Okazało się, że tego dnia wleźliśmy na przełęcz leżącą prawie na wysokości 5000 m. Sporo mnie to kosztowało siły, a trzeba było jeszcze z niej zleźć. Nasz Mula Manager boi sie o jutrzejszy dzień, czy zdążymy na busa i postanawia iść do dalszego obozu. Cóż mi pozostaje, jak tylko zaakceptować jego decyzję, która wydaje się rozsądna, w świetle tego, że czeka nas sześciogodzinny marsz dnia następnego, a na miejscu mamy być przed 12.00.

Znowu gotujemy w chacie u miejscowych. Anna pstryka fotki dzieciakom, które zachowują sie tak, jakby pierwszy raz w życiu widziały aparat. Dzieciaki piszczą i skaczą do góry w momencie błysku flesza, a potem oczywiście wszystkie chcą obejrzeć w aparacie powstałe dzieło. Mają niezłą zabawę. Przyjemnie patrzeć na ich radość.

 

 

Kolejnego dnia już jest tylko z górki. Dochodzimy do wioski przed czasem, rozliczamy sie z naszym Mula Managerem, dajemy mu żarcie na powrót, napiwek, a nawet oferuję mu swoje spodnie - zabiera je z ochotą. Miał jednak również ochotę na moją karimatę i latarkę, która chociaż stara zawsze wzbudzała wielkie zainteresowanie u miejscowych, dlatego, że można ją założyć na głowę. Karimatę nawet chciał ode mnie kupić. Widocznie ma już dość spania na dworze, albo chce ją wypożyczać turystom. Nie mogłem mu jej jednak sprezentować, bo przecież jeszcze druga część wyprawy przede mną.

 

 

Biorę jego adres, telefon i tak sie kończy ta niesamowita przygoda. No może nie do końca, bo pozostaje jeszcze Machu Picchu, ale to głównie Anny atrakcja. Dla mnie trekking sam w sobie był o wiele bardziej wyczekiwaną i porządaną częścią tej przygody. Najważniejsze, że się na nim nie zawiodłem, wręcz przeciwnie była to z pewnością jedna z piękniejszych górskich tras jakie w życiu zrobiłem. Co jeszcze jest ciekawe, to podejście miejscowych do naszego wspólnego podróżowania. Nikt nigdy nie mógł uwierzyć w to, że nie jesteśmy małżeństwem a nawet parą. Dla nich jest po prostu nie do pojęcia, żeby chłopak z dziewczyną podróżowali na zasadzie koleżeństwa i żeby nie łączyły ich głębsze relacje. Zawsze sprawiało mi wiele radości obserwowanie Anny, która z zakłopotaniem musiała odpowiadać na wszelkie tego rodzaju pytania.

 

 

Aha i jeszcze nie napisałem o bardzo ważnej rzeczy, która nakręcała nas na trekkingu. Otóż, któregoś razu Anna oznajmiła, że jest kompletny dead. Jednak zaraz dodała, że kiedyś, gdzieś wyczytala, że jak człowiek jest w takim stanie, iż wydaje mu się, że nie da już rady zrobić nawet jednego kroku, to w rzeczywistości ma ciągle 80% początkowej energii. Dlatego od tamtej pory, w chwilach trudnych zawsze sobie powtarzaliśmy - Come on, you have still 80%!!!

Co za turystyczny bajzel to Aguas Calientes. Jest to sztuczna miejscowość wybudowana tylko i wyłącznie na potrzeby turystyczne, z uwagi na coraz większe zainteresowanie ruinami słynnego Machu Picchu. Co ciekawe nasz Mula Manager mówi, że taki prawdziwy boom turystyczny rozpoczął się dopiero 8 lat temu, wcześniej turyści przyjeżdżali bardzo sporadycznie. Teraz to jest najdroższe miejsce w Peru. Miejscowi nie tylko zarabiają na żarciu i hotelach, ale np. linia kolejowa łącząca Cuzco a Auchas Calientes jest chyba jedną z najdroższych na świecie. Poza tym, pod samo Machu Picchu podjeżdżają autobusy, które są mega drogie. Sam bilet wstępu do kompleksu kosztuje 125 zł, co na warunki peruwiańskie jest kwotą zawrotną. A mimo to, dziennie, kompleks odwiedza około 1000 osób, czy paradoksalnie tyle samo ile go kiedyś zamieszkiwało.

 

 

Ja już sie chyba odzwyczaiłem od tego typu miejsc i hordy turystów działają na mnie odstraszająco. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że nie lubię takich miejscowości. Poza tym, miejsce to całkowicie odbiega od tego, co się widzi w każdym innym miejscu w Peru. Można powiedzieć, że to taki PRL-owski Pewex.

 

 

Kompleks jest rzeczywiście ogromny i pięknie położony. Jednak rzesze turystów się po nim przetaczające są sporym jego minusem. Mam nadzieję, że z Choquequirao nigdy tak się nie stanie, choć pewnie płonne są to nadzieje. Co tutaj dużo pisać, sam kompleks jest wspaniały i świetnie zachowany. Na pewno warto go zobaczyć i spędzić w nim parę godzin. Pobudza wyobraźnię, a ponadto posiada jakąś specyficzną atmosferę, którą można poczuć nawet pomimo mnóstwa osób codziennie przez niego się przetaczających. A wszystko zaczęło się od tego, że w 1911 r. jeden gość poszukiwał ruin Vicabamby, które zostały odkryte wiele lat później. Jakiś miejscowy wieśniak powiedział mu, że zna miejsce o jakim mówi, że za jednego sola jest gotów go tam zaprowadzić.

 

 

Zaprowadził go właśnie do Machu Picchu. Ten jeszcze myślał, że to Vicabamba, dopiero potem okazało się. czym naprawdę jest to cudo, które wieśniak za jednego sola ukazał jego oczom.

Nota bene, w historii eksploracji ruin Vicabamby piękną kartę historii zapisał nasz rodak Tony Halik, ale to już zupełnie odrębna opowieść.

 

Tomasz Zakrzewski

 

Więcej na temat mojej wyprawy do Ameryki Południowej z roku 2009 możesz przeczytać na moim blogu, który wtedy prowadziłem:
http://tomek-southamerica.blogspot.com/

Oraz na naszej stronie na facebooku:

http://www.facebook.com/pages/DARIEN/108779815814247

:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARIEN - Klub awanturniczych przygód.

SITEMAP:
Strona Główna Klub Darien Wyprawy Relacje Ekspedycje Strefa Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik Kontakt