Z
SERII RELACJE...
Jako przewodników do wyprawy do dżungli wybieramy najbardziej ekstremalnych. Gdy właściciel biura otwiera przed nami prezentację swojego lodge'u i wycieczek "emeryckich", od razu mu ją zamykamy.
- Nie, drogi panie. Nas co innego interesuje...
Facet wytrzeszcza oczy.
Kolumbijczycy mają takie powiedzenie - "jak powiedział filozof: daj mi banknot, a poruszę świat". I facet słysząc, że chcemy ekstremalnej dżungli ze spaniem w obozowisku w dziczy, z bronią palną i możliwością żywienia się z polowania, rozpromienia się i zapewnia, że wszystko załatwi. Gdy dochodzimy do porozumienia, daje nam cenę. Dobijamy targu.
Dżungla - statek:
Znowu płyniemy statkiem. Tym razem jednak tylko sześć godzin. Dziadek z agencji wziął słoną kasę, ale wszystko działa jak w zegarku. Zjawiamy się na statku z prawą ręką Dziadka, który z wyglądu i sposobu bycia przypomina filmowego mafiosa. Zaraz też udowadnia nam swoje zdolności, bo na górnym pokładzie dwaj miejscowi cwaniaczkowie zajęli nasze hamaki. Ostre słowa poparte groźbą użycia przemocy, i już cwaniaczkowie zniknęli. "Jakby co, to do usług" - żegna nas "Mafioso", a na jego miejsce zjawia się Cesar, nasz przewodnik od dżungli.
- Tam, gdzie będziemy iść, jest bardzo dzika dżungla - tłumaczy Cesar - jeśli wędrować 20 dni w górę rzeki, można dotrzeć do plemion dziko żyjących Indian. Ale i tam, gdzie zdołamy dotrzeć w te 4 dni, jest ciekawie. Tam nikt się nie zapuszcza. Tylko lokalni myśliwi.
Pobódka o pierwszej w nocy. Osobliwa wysiadka, bo nie ma tu żadnej przystani ani wioski, po prostu dżungla. Statek przybliża się do brzegu tak, abyśmy zdołali wyskoczyć. Jesteśmy na skarpie na skraju selvy, jakieś 150 km od Iquitos, wkoło nieprzenikniona ciemność. Wyładowujemy sprzęt, jedzenie. Statek spokojnie odpływa w dół Amazonki i po kilku minutach jego światła nikną nam z oczu. Cisza w której słychać tylko bzykanie komarów. Stoimy w ciemności, podczas gdy Cesar łączy się radiowo z Iquitos oraz z operatorami łodzi, która ma nas stąd zabrać.
- Pilnujcie tego gościa Cesara - mówi Leszek - jak nam zniknie, to jesteśmy zdani na siebie w tym zajebiście wielkim lesie.
Dżungla:
Cesar łączy się w końcu z łodzią pozostałych przewodników. Mówią, że utknęli na bagnach. Musimy do nich dotrzeć pieszo.
Idziemy gęsiego, najpierw po kolana, potem po pas w wodzie bagna. Pytamy Cesara, czy są tu kajmany. Mówi bez przekonania, że "chyba nie".
Powrót odbywał się tą samą trasą i metodą...


To już po dżungli. Zwróć uwagę na liczbę ukąszeń na naszych facjatach

W końcu docieramy do łodzi. Duża, metalowa, z porządnym silnikiem. Ładujemy się na nią z ulgą. Wielka przygoda się rozpoczyna. Nie pośpimy za bardzo tej nocy ale cóż, chcieliśmy aktywnej wyprawy, to ją mamy!
Łódź przewozi nas kilkanaście kilometrów różnymi rzeczkami wgłąb lasu. Tam wystawia nas na brzeg obok niewielkiej ścieżki, po czym odpływa. Dalej do dżungli nie da się popłynąć motorówką a jedynie małymi dłubankami.
Musimy przenieść siebie oraz sprzęt kilometr ścieżką do wioski, gdzie czekają na nas "tigres" (dwaj lokalni myśliwi, którzy będą nam towarzyszyć ze względu na łowiecki charakter wyprawy). Do osady liczącej raptem sześć chałupek wkraczamy w różowych promieniach świtu. Czujemy się niczym żołnierze z filmu o wojnie w Wietnamie.
Tigres są już gotowi. W milczeniu czyszczą karabiny i pakują naboje śrótowe do bagażu. Zawijają je w folię, aby nie zamokły w razie znalezienia się w wodzie.
Ładujemy się na dłubanki. Cholerstwo jest wywrotne, szczególnie mała łódka, która trafiła się Andrzejowi. Dostajemy do kompletu drewniane pagaje, trochę ćwiczymy wiosłowanie i wykonywanie zwrotów, po czym nasza mała ekspedycja rusza naprzód. Sześciu białych, dwaj "Tigres" i nasz komendant Cesar. Oraz dwie strzelby, których posiadanie jest oczywiście nielegalne, ale kto by to kontrolował w środku Amazonii?
Płyniemy krętą jak wąż rzeczką przez dżunglę. Osada, w której żyją nasi "Tigres" to ostatni przyczółek cywilizacji. Przed nami już tylko dzika dżungla, z której dochodzą nas okrzyki małp.

Rzeka jest kręta, dość płytka. Jest środek pory deszczowej i tylko dzięki temu da się tędy wogle płynąć.

Nasz szlak co chwilę przegradzają zapory gałęzi i zatopionych drzew. Musimy lawirować, lub przerąbywać zapory maczetami - trudne zadanie na chybotliwych łódkach!

Popołudniem docieramy do celu podróży. Zakładamy obóz w miejscu często wykorzystywanym jako baza przez lokalnych myśliwych. Tigres z Cesarem błyskawicznie stawiają obozowisko - plastikowa płachta jako dach, moskitiery, hamaki, ognisko.
Z całej okolicy zlatują się komary, aby nas powitać. Dlatego pierwsze wyjście z obozu nie będzie wiodło na polowanie, a w poszukiwaniu termitiery. To stary, indiański sposób. Termitierę (czyli dom termitów) wrzuca się do ognia, a powstający gryzący dym to najlepszy repelent, odstraszający i zabijający moskity.

Dżungla to nie bajka. Jej smaku nie poczujesz przez filmy na Discovery ani czytając książki Cejrowskiego czy Fiedlera. Jak jest w dżungli można dowiedzieć się tylko w jeden sposób - będąc tutaj w realu! Tym razem dżungla to piekło. Głównie za sprawą komarów. Jest pora deszczowa, i diabelstwo wykluło się w miliardowych ilościach. Ataki są nieprzerwane.
Nie pomagają żadne repelenty, wydaje się, że działa naprawdę tylko dym palonej termitiery. Nawet 100-procentowe DEET z adnotacją "toksyczne dla ludzi i zwierząt, nie lać na skórę ani ubranie bo wypali" (oczywiście z asortymentu apteczki Tomka) działa tylko przez 10 minut, spływając z potem. Gdy podczas polowania zatrzymujemy się choć na chwilę, zaraz komary obsiadają nas w takich ilościach, że biała koszulka wydaje się czarna. Tortura. Już drugiego dnia jesteśmy cali pokąsani. Nie po prostu pokąsani. Jesteśmy tak popuchnięci od ukąszeń, że z trudem siadamy czy kładziemy się. Jedyną ulgę znajdujemy pod osłoną moskitier naszych posłań. Byłem w dżungli wiele razy, w Brazylii, Boliwii, Peru, w Kolumbii i na Borneo ale nigdy nie przeżyłem takiej inwazji komarów, jak wtedy nad Amazonką. Tego się po prostu nie da opisać.
Jeszcze o tym nie wiedziałem, że dostanę od tych komarów malarię. Choroba uaktywni się już po 2 tygodniach, na szczęście (dzięki użyciu leków z zawartości apteczki Tomka) wyleczyłem ją w zarodku.
- O tej porze roku nawet "Tigres" nie ruszają do dżungli, jest zbyt dużo komarów - mówi Cesar.
Skoro nawet miejscowi narzekają, to znaczy, że musi być naprawdę ciężko.
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt