EKSTREMALNE RIO
Krótki epizod z końcówki wyprawy "Amazonka 2005", która zupełnie nieoczekiwanie i wbrew planom poprowadziła uczestników na karnawał w imprezowej stolicy świata - Rio de Janeiro...

Karnawał w Rio to jak wszyscy wiedzą, największa impreza świata. Pobyt na niej musiał być odpowiednio przeprowadzony, w końcu to okazja z tych, które nie zdarzają się na codzień. Zaczęliśmy grubo. W Rio wylądowaliśmy o północy, skąd pierwsza taksówka zabrała nas do centrum miasta. Po drodze widok policjantów, patrolujących miasto z bronią maszynową w ręku zdziwił Tomka. Oczywiście wszyscy od początku już pytali się, gdzie są te słynne fawele i czy to prawda, że strzelają się w nich codziennie. Za kilka dni mieli sami się o tym przekonać (i na własne uszy usłyszeć strzały).

Zakupiliśmy kosztowne bilety wstępu, po czym pojechaliśmy pół miasta dalej na sambodrom, aby zobaczyć konkurujące między sobą szkoły samby. Otoczka dość komercyjna, ale całość to rzecz niesamowita. Dopracowanie strojów i dekoracji to żadna tandeta, wszystko najwyższej jakości, atmosfera samej zabawy nie do podrobienia. Najbardziej utkwił mi w pamięci moment, gdy około 2 czy 3 w nocy zaczął lać deszcz. Nikt się tym nie przejął, ludzie powstawali z siedzisk, całe trybuny szalały w tańcu, tak jakby ten deszcz wydobył z nas jakieś ukryte siły. Wróciliśmy z sambodromu wykończeni.
Poznaliśmy Rio od jego wszystkich zakamarków. Poczynając od stadionu Maracana, posągu Jezusa i innych sztandarowych miejsc które trzeba zobaczyć, najwięcej emocji uczestników budził temat faweli, miniaturowych państw w państwie, dzielnic rządzących się zupełnie innymi prawami ponieważ władzę w nich sprawują kartele narkotykowe.
Widok na miasto z Jezusa:

W Rio jest ponad 600 faweli, rozsianych po całym mieście, w tym tuż obok centralnych luksusowych dzielnic strefy południowej. Gdy wracaliśmy taksówką z Maracany, w korku stanęliśmy obok wracających z akcji wozów jednostki BOPE. Widok pancernych transporterów wyładowanych uzbrojonymi po zęby antyterrorystami sprawił, że temat wrócił. Opowiadałem chłopakom o moim poprzednim pobycie w Rio, trzy lata wcześniej, kiedy to poznałem Richarda, który zabrał mnie do wnętrza faweli. Te opowieści sprawiły, że od razu ekipa zapałała chęcią powtórzenia tego doświadczenia. To miał być nasz "gwóźdź programu" na Rio.
Gdy chłopaki wygrzewali się za dnia na Copacabanie lub Ipanemie popijając piwko i racząc się owocami morza, mnie czekało zadanie odnalezienia Richarda. Miałem co prawda jego numer telefonu, ale okazał się on nieaktywny. Zacząłem poszukiwać go w dzielnicy Gloria i Catete gdzie często bywał, pytałem o niego ochroniarzy kasyn (hazard był jego wielką miłością) i barmanów w knajpach gdzie pił. Ci, którzy go kojarzyli, mówili jedno - od dawna go nie widzieli. Jakiś przygodny znajomy sugerował, że "Richard pewnie już nie żyje bo stoczył się na dno przez hazard, picie i kobiety ".
Pod koniec dnia dotarłem do znajomego policjanta, który zaprowadził mnie do jakiegoś bezdomnego osobnika, a ten podał mi adres, pod którym mogę zastać Richarda - hotel Benjamin Constant.
Znałem ten hotel, niskobudżetowe siedlisko wszelkiej maści wyrzutków społecznych i okazyjnych backpackersów. Od razu tam ruszyłem. Nie zmienił się od starych czasów nawet recepcjonista - gburowaty gość, ubrany jak zwykle w bluzę mundurową izraelskiej armii i czytający gazetę z Tel Avivu, przeklinając głośno i na cały hotel na "pieprzonych Arabów". Tak, hotel Benjamin Constant to takie miejsce, gdzie nie dotarła jeszcze poprawność polityczna.
Gdy wyjawiłem recepcjoniście cel mojej wizyty, rozpromienił się i przywitał jak ze starym znajomym. Pewnie, że znał Richarda, kto go nie zna, toż to człowiek, którego zna całe Rio. Niestety, Richard już tu nie mieszka. Wyjechał na emeryturę do Kanady kilka miesięcy temu.
19 lat w Rio to widać nawet dla Richarda było dość. A ja zostałem bez przewodnika do faweli.
W geście desperacji zadzwoniłem na numer, podany na plakacie reklamującym "Favela Tour". Cóż, nie da się załatwić mocnej wyprawy do faweli, to trzeba będzie zadowolić się wyjazdem typowo turystycznym, może będzie to ciekawe? Dzwonię. Odbiera miła Pani.
- Biuro Favela Tour w czym mogę pomóc?
- Chciałbym dowiedzieć się o waszą ofertę - mówię.
- Świetnie. Wycieczki wyruszają o godzinie tej i o godzinie tamtej. Proszę podać nazwę hotelu, bus pod pana podjedzie. Wycieczka kosztuje tyle i tyle. Trwa tyle i tyle. Kończy się o tej i o tej.
- No dobrze. Proszę mi powiedzieć, co mogę na takiej wycieczce zobaczyć.
- Naturalnie. Najpierw punkt widokowy na fawelę Rocinha, gdzie można zrobić zdjęcie. Potem wizyta w szkole oraz w punkcie wyrobu pamiątek. Potem powrót do hotelu.
Nie mogę uwierzyć własnym uszom. Szkoła i punkt wyrobu pamiątek? I co jeszcze, może przejażdżka na wielbłądzie?
- Przepraszam, to bardzo ciekawe miejsca ale czy podczas wycieczki można zobaczyć ludzi gangów, jak chodzą z bronią? - pytam o to, z czym fawele kojarzą się najbardziej.
- Oczywiście, że nie - mówi obruszonym tonem miła pani - Nasza wycieczka koncentruje się na życiu socjalnym i społecznym faweli, a nie na życiu kryminalnym.
- OK, to ja dziękuję - odpowiedziałem i odłożyłem słuchawkę.
Moi klienci to ludzie lubiący gruby kaliber. Gdy w Iquitos przewodnik zabrał nas do niby indiańskiej wioski pod miastem, która była totalnie komercyjnym skansenem służącym do sprzedaży pamiątek, o mało nie został zlinczowany. Moi klienci to goście żądni autentyki, a nie teatrzyku dla niemieckich emerytów. Nie płacą mi za to, że ich obwożę po muzeach i kościołach a za to, że pokazuję im zwiedzane kraje od strony prawdziwego życia - też od strony spraw mrocznych i złych. Jestem wściekły i zdesperowany.
Tej nocy prawie nie śpię.
Obcy może wejść do faweli tylko, jeśli wprowadzi go jej mieszkaniec. Ale gdzie poznać człowieka z faweli, skoro nie można do niej wejść?
Następny dzień zaczynam wstając jeszcze wcześniej. Lecę do telefonu i na internet. Odgrzebuję stare znajomości. Wydzwaniam, naście telefonów, każdy prowadzi do następnych niezliczonych numerów, a te do jeszcze następnych. Po dwóch godzinach mam gościa. Godzinę potem spotykamy się pod hotelem Internacional.
Uścisk dłoni, przejście przez ulicę.
- A więc chcecie dostać się do faweli?...
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt