Aktualnosci, nowosci, zycie klubu...Kim jestesmy i jak wygladaja wyprawy z namiNajnowsza oferta planowanych wyprawWspomnienia z miejsc, gdzie bylismyStrefa pofesjonalnych podroznikowStrefa awanturnikow i niespokojnych duchowPrzewodnik po swiecie i jego najciekawszych miejscachKompendium globtroterskiej wiedzyDolacz do nas!

Z SERII RELACJE...

KWATERA W HELSINKACH

 

 

Jedna z klasycznych opowieści Tomka o tym, jak czasem podróżnik musi sobie radzić...

Kiedyś kolega z pracy na wieść o moim wyjeździe do Indochin pokazał mi stronę: www.couchsurfing.org/, poprzez którą kontaktują się ludzie z całego świata w celach wzajemnego ugaszczania. Fantastyczna sprawa, otóż dzięki takiej inicjatywie, okazuje się, że już praktycznie bez żadnych pieniędzy można zwiedzić świat w szerz i w poprzek.

Za zupełną darmochę można się u kogoś przekimać, poznając otoczenia i panujący w danym miejscu klimat poprzez opowieści i przewodnictwo gospodarza. Trudno byłoby wymyślić coś lepszego. Od razu przypomniały mi się stare czasy jak podróżowałem z kumplem po Europie stopem i sami organizowaliśmy sobie taki "couchsurfing".

W naszym wydaniu wyglądało to wtedy tak, że chodziliśmy od domu do domu i pytaliśmy ludzi czy nie mogli byśmy się u nich przekimać. Pomimo tego, że czasem trudno było znaleźć chętnych do przyjęcia niespodziewanych globtroterów, to zachowałem z tego okresu mnóstwo ciekawych przygód i niesamowitych wrażeń.


Oto jedna z nich:


Płynęliśmy promem z St. Petersburga do Helsinek, na promie dysponowaliśmy literkiem szlachetnego rosyjskiego trunku, więc szybko weszliśmy w wielce przyjazne stosunki z przebywającymi na pokładzie trzema Polakami. W ramach wypijanej gorzałki coraz bardziej byliśmy zintegrowani. Okazało się, że chłopaki są rowerzystami i jadą w trasę po Finlandii.

Wyszliśmy w doskonałych nastrojach w porcie w Helsinkach dobrze po 22, wtedy nasi towarzysze zapytali się gdzie będziemy spali? Odparłem zgodnie z prawdą, że mam adres księdza, który spisałem z książki zawierającej adresy polskich księży przebywających na obczyźnie. Powiedziałem, że łaśnie do tego księdza zamierzamy się teraz udać.

Chłopaki najwyraźniej nie mieli żadnej koncepcji, więc po chwili zapytali czy nie mogliby pójść razem z nami. My na to, że nie ma żadnego problemu, bo on na pewno nie będzie miał nic przeciwko, żeby przenocowały dodatkowe trzy osoby. Zwłaszcza, że przecież nic jeszcze nie wie o pierwszych dwóch gościach. Zorientowawszy się na wiszącym planie miasta gdzie znajduje się siedziba Stacha, bo tak chyba miał na imię wynaleziony przeze mnie księżulek, prosto się do niego udaliśmy.

Już po drodze chłopaki mieli chwile wahania, głośno się zastanawiali ku naszej uciesze, czy to wypada iść tak późną porą, no i czy ksiądz w ogóle przyjmie tak liczną gromadę, skoro nie ma o nikim pojęcia. Stwierdzili wreszcie, że oni maja namiot więc, poproszą tylko o możliwość rozłożenia się w namiocie, o ile będzie na niego miejsce w pobliżu plebanii.

Kiedy doszliśmy na miejsce okazało się, że plebania jest dość pokaźnych rozmiarów. Wiadomo było, że z miejscem na namiot nie będzie problemu. Ja i Odol nie mieliśmy żadnego namiotu, więc nocleg na zewnątrz nie wchodził w rachubę. Zatem bez ceregieli przeszliśmy do dzwonienia do drzwi wejściowych.

Dzwonimy, dzwonimy i nic. Nikt nie odpowiada, jest dobrze po 23.00 więc domyślamy się, że domownicy pewnie śpią, więc trzeba będzie ostrzej zacząć się dobijać. Podchodzimy zatem do okien i ostro walimy po szybach, niestety nikt nadal nie odpowiada, walimy tak mocno, że chłopaki już srają ze strachu po gaciach, że zaraz nas ktoś stąd przegoni. Wreszcie stwierdzają, że ostatecznie ten namiot jest na tyle duży, że wszyscy się w nim zmieścimy i jakby go teraz rozbić i rano się stąd zmyć to nikt nie zauważy. Sam nie wiem, czy się śmiać, czy płakać na tą ich propozycję kwaterunkową? Po czym słyszę jak Odol mnie woła stojąc przy drzwiach wejściowych.

Kiedy podchodzę do niego, ten pokazuje mi otwarte drzwi wejściowe i mówi, że nie były zamknięte. No to co, wchodzimy do środka, tzn. wchodzimy my i jeszcze jeden z trójki Polaków. Oczywiście od progu nawołujemy gospodarza coraz to tubalniejszym głosem. Ku naszemu zdziwieniu okazuje się, że nikt nie odpowiada.

Znajdujemy włącznik światła. Zapalamy światło i przechodzimy do zwiedzania domostwa. Dom jest bardzo zadbany i sprawia wrażenie, jakby faktycznie nikogo w nim nie było. Wchodzę do gabinetu, wypasionego na maxa, z dębowym biurkiem, tysiącem książek i skórzanym fotelem. Zaczynam się czuć jak bohater filmu "Wirus", który nagle odkrywa, że cała ziemia wyginęła i został tylko on sam - oczywiście w znacznie mniejszej skali. Na biurku widzę świecącą się lampkę od telefonu.

Podnoszę słuchawkę jakbym chciał sprawdzić, czy jest sygnał. Okazuje się, że jest, to ci dopiero niespodzianka! Wykręcam numer domowy i łączę się ze swoją mamą. Ta zaspanym głosem pyta "słucham?" Odpowiadam, że u mnie wszystko ok., właśnie jestem u księdza Stacha w Helsinkach i zasiadam do kolacji. Tłumaczę, że muszę kończyć, żeby nie naciągać Stacha na koszty i odkładam słuchawkę. Odol jest zdziwiony i zarazem rozbawiony moją bezczelnością.

 

 

CZYTAJ CZĘŚĆ 2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARIEN - Klub awanturniczych przygód.

SITEMAP:
Strona Główna Klub Darien Wyprawy Relacje Ekspedycje Strefa Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik Kontakt