Aktualnosci, nowosci, zycie klubu...Kim jestesmy i jak wygladaja wyprawy z namiNajnowsza oferta planowanych wyprawWspomnienia z miejsc, gdzie bylismyStrefa pofesjonalnych podroznikowStrefa awanturnikow i niespokojnych duchowPrzewodnik po swiecie i jego najciekawszych miejscachKompendium globtroterskiej wiedzyDolacz do nas!

Z SERII RELACJE TYPU "BOKI ZRYWAĆ"...


RAID THROUGH INDOCHINA MOTORWAY

 

 

Wczoraj, gdy szliśmy wymienić walutę, podeszła do nas parka irlandzko-angielska. Chłopak miał na imię Brandon. Na wieść o tym, że wybieramy się jutrzejszego dnia do Laosu, strasznie wykrzywił gębę i powiedział, że oni właśnie stamtąd przyjechali.

- Ta podroż to prawdziwa masakra - mówi - musieliśmy pchać autobus, który ciągle grzązł w mule, były przewrócone drzewa i inne atrakcje, jechaliśmy ponad osiem godzin. Wszystko mówi z naprawdę przejętą i zmęczoną miną. My tylko kiwamy głowami i nie zadajemy żadnych pytań, chyba go to trochę dziwi, bo on z kolei pyta, czy rozumiemy, co do nas mówi. Odpowiadamy, że tak, ale jesteśmy zmęczeni dzisiejszą podróżą i strasznie głodni, dlatego myślimy tylko o tym gdzie tu można wymienić kasę i nic poza tym. Żegnając sie z nimi przez chwile zastanawiam sie nad tym, co powiedział, a przede wszystkim nad jego strapionym wyrazem twarzy i spojrzeniem. Myślę jednak sobie, że to pewnie wyspiarskie mięczaki, niemające pojęcia o prawdziwym podróżowaniu. Trochę dostali w kość i już im się odechciało Indochin.

Gutek budzi mnie o 5.05, jest nieźle wkurzony, bo autobus odjeżdża za 25 minut, wiec czasu jest niewiele, a on zawsze robi z rana te swoje kręgosłupowe ćwiczenia.

Jestem zaspany, ciągle tu sie nie wysypiam. Jednak trzeba ruszać dalej, nie możemy sobie pozwolić na zmarnowanie dnia w tej dziurze.

Wychodzę, jako pierwszy z hotelu, żeby jeszcze zdążyć kupić wodę i puszkę coli, udaję się na terminal autobusowy. Chłopaki zaraz dołączają i kupujemy bilety. Łukaszek nie ma juz miejscowej waluty, więc pożyczam mu wszystko, co mam i ruszamy do autobusu. Po odejściu od kasy szybko uświadamiam sobie, że nie mam biletu, cofam sie zaniepokojony i widzę, że w zamieszaniu zostawiłem swój bilet przy kasie. Jak to dobrze, że nikt jeszcze nie zdążył się nim zaopiekować. Kiedy dochodzę do autobusu, pierwsze, co spostrzegam to, że to żaden autobus tylko zwykły minibus. Gutek wychodzi z niego wkurzony i oznajmia:

- Stary nie ma szans, żadnych szans, że nim pojedziemy, ten bus jest już pełny, nie damy rady wejść do środka.

Okazuje sie, że miedzy rzędami były jeszcze rozkładane trzy krzesła, na których mogliśmy usiąść. Nie było to nam jednak dane, facet wrzucił plecaki na górę bagażu mieszczącego sie z tylu pojazdu a nas umiejscowił miedzy siedzącymi już pasażerami. Chyba byliśmy zbyt zmęczeni, żeby sie kłócić, jeszcze nie do końca się obudziliśmy.

Pytam się siedzącego w środku faceta, gdzie w ogóle ten bus jedzie, czy docelowa miejscowość jest miejscowością graniczną, czy leżącą już w Laosie? Facet, który później okazał sie Nowozelandczykiem odpowiada, że nie wie, ale wydaje mu się, że jest to miejscowość graniczna. Jestem już wkurzony. Głośno pytam, czy za to zapłaciłem 84 tysiące? Przecież do granicy jest nie więcej niż 30 kilometrów. W busie siedzi sporo obcokrajowców. Mam, zatem nadzieje, że na moje stwierdzenie ktoś coś odpowie. Długo nie musze czekać, bo Włoszka, która siedzi obok mnie mówi, ze będziemy jechać 103 kilometry i docelowa miejscowość rzeczywiście leży w Laosie.

 

WERSJA FILMOWA TEJ PRZYGODY...

 

 

Nadal czuję się niepocieszony, bo cena jak za taki odcinek wydaje mi się nader wygórowana. Ta mi odpowiada, że jest taka wysoka, bo droga jest ciężka, jedzie się przez góry, podobno cała wycieczka będzie trwała 6 godzin. Dziele się od razu tymi informacjami z kolegami. Na co szczególnie Gutek jest niepocieszony i już zaczyna planować, jakby się tu najlepiej usadowić, żeby bezboleśnie przetrzymać tak długą drogę.

Z małym opóźnieniem wreszcie ruszamy. Bus jest cały załadowany ludźmi i niewyobrażalną ilością różnego rodzaju pakunków. Sam się zastanawiam jak my przetrzymamy 6 godzinną jazdę w takim samochodzie. Jednak zastanawiać się nad tym długo nie muszę, bo na horyzoncie pojawia sie nowy problem. Otóż okazuje się, że busik jeszcze nie jest pełny. Zatrzymujemy sie, aby zabrać kolejnych pasażerów, oczywiście z ich przeogromnymi pakunkami.

Turyści siedzący w środku zaczynają się niecierpliwić i głośno komentują swoje niezadowolenie. Kiedy ruszamy po długim czasie załadunku, busik wydaje się być dopakowanym do granic możliwości. "Wydaje się" to dobre sformułowanie, bo nie przejechaliśmy nawet kilometra, kiedy okazało sie, że zatrzymuje sie po raz kolejny, żeby zabrać następnych pasażerów z ich pakunkami. Wtedy siedzący na skraju jakiejś dechy Niemiec nie wytrzymał i wybuchnął:


CZYTAJ DALEJ - STRONA 2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARIEN - Klub awanturniczych przygód.

SITEMAP:
Strona Główna Klub Darien Wyprawy Relacje Ekspedycje Strefa Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik Kontakt