Aktualnosci, nowosci, zycie klubu...Kim jestesmy i jak wygladaja wyprawy z namiNajnowsza oferta planowanych wyprawWspomnienia z miejsc, gdzie bylismyStrefa pofesjonalnych podroznikowStrefa awanturnikow i niespokojnych duchowPrzewodnik po swiecie i jego najciekawszych miejscachKompendium globtroterskiej wiedzyDolacz do nas!

Z SERII RELACJE TYPU "BOKI ZRYWAĆ"...


RAID THROUGH INDOCHINA MOTORWAY cz.3

Jesteśmy w Laosie. Kolejny kraj na naszym włóczęgowskim szlaku. Kraj najbardziej dziki i zacofany w całych Indochinach, no może poza Birmą (dzisiejszym Myanmar). Tutaj nie ma dróg asfaltowych a jesteśmy w górach, więc drogi są wyjątkowo kiepskie.

 

 

Naszym busem rzuca na wszystkie strony. Siedzące przed nami dwie wietnamskie dziewczyny zaczynają wymiotować. Najważniejsze jest jednak to, że jakimś cudem cały czas posuwamy sie do przodu. To nielada osiągnięcie w tych warunkach. Na jednym z zakrętów bus sie zatrzymuje i widzimy, że obsługa rozmawia z kierowcą motocykla, którego widzieliśmy kilka razy wcześniej (przy drzewie, zabłoconej drodze, czy na granicy). Okazuje sie, że zepsuł mu sie motocykl i prosi, żeby zabrać go wraz z motocyklem ze sobą.

Obsługa krzywi sie straszliwie na ten pomysł, ale przecież nie mogą go zostawić w środku dżungli na pastwę losu. Przy pomocy współpasażerów pakują motocykl na dach pojazdu i ruszamy w dalsza trasę wraz z dodatkowym pasażerem. Teraz w środku jest juz 29 osób. Całkiem niezła ekipa. Zaczyna sie prawdziwe piekło. Wszyscy, co chwila podskakujemy do góry na wybojach, silnik wyje przeraźliwie. Powoli, ale cały czas posuwamy sie do przodu.

Już wiem, że nie ma szans na to, abyśmy dojechali na miejsce w 6 godzin, nie ma też szans żebyśmy to zrobili w ciągu 8 godzin, zatem rekord Brandona z dnia wczorajszego zostanie na pewno pobity. Nie trzeba było długo czekać na kolejną przeszkodę, otóż kierowca chyba przeliczył sie siłami pojazdu i zakopujemy sie w grząskim mule. Teraz liczy sie pomoc każdego pasażera. Wszyscy angażują sie w wyciągniecie busa z opresji. Jedni pchają z tylu, inni ciągną za linę z przodu. Po jakimś czasie udaje sie ruszyć pojazd z miejsca. A po kolejnych długich jękach i spękaniach, walczących w środku laotańskiej dżungli ludzi, wyciągnąć zakopanego z błotnistej mazi busa.

 

 

Teraz kierowca jest juz ostrożniejszy, na trudniejszych odcinkach każe wszystkim wysiadać i sam walczy z trudnym terenem. Wszyscy odnosimy wrażenie, że więcej spacerujemy niż jedziemy. Nie trzeba nikogo namawiać do wyjścia, wszyscy chyba wolą spacerować, niż wygrzebywać busa z błotnistej mazi.

- I to wszystko za 84 tysiące stwierdza Gutek, prawdziwy adventure, tego nie ma w żadnym programie żadnego biura turystycznego.

- Przeżyłeś kiedyś coś takiego? - pytam Łukasza - wiem, że miał podobną historię w Gujanie, z czego nawet sklecił krótkie opowiadanie.

Ten tylko przecząco kręci głową. A na pytanie o opowiadanie o Gujanie, mówi, że wtedy było, co innego, o wiele dłuższa trasa do pokonania, a tak wolno to jeszcze nigdy nie jechał.

Co i rusz, tyko wchodzimy i wychodzimy z samochodu, juz wszyscy nawet mają ustaloną kolejność wchodzenia i wychodzenia. W takich warunkach to na pieszo byłoby szybciej. Któregoś razu wychodząc widzimy, że bus ma przed sobą do pokonania rzekę, kiedy przejeżdża, zanurza się w niej prawie do polowy, ale z powodzeniem ląduje na jej drugim brzegu. To prawdziwe Camel Trophy.

W takich warunkach jedziemy dalej, aż kierowca w pięknym pod względem widokowym miejscu robi tak po prostu postój na papierosa. Wszyscy wyłażą, robią zdjęcia, brakuje tylko budki z piwem i czymś do żarcia. Poza kolosalnym zmęczeniem jest cudownie. Widoki zapierają dech w piersiach, ale nikt chyba o tym nie myśli, wszyscy zastanawiają sie, co będzie dalej. Wreszcie pytamy sie kierowcy ile zostało do końca, ten odpowiada pokazując na telefonie, że jakieś 15 km.

No to ok., myślę sobie za jakieś dwie godziny będziemy sie kąpać w hotelu. O, jakże daleki byłem od prawdy. Dalej traska wcale nie była łatwiejsza, wychodzeniu i wchodzeniu do busa nie było końca. Poruszaliśmy sie w mozolnym tempie, aż dotarliśmy do rzeki. Nie była to duża rzeka, ale za to bardzo rwąca. Pasażerowie przeszli przez most. My postanowiliśmy zająć miejsca na moście, żeby mieć dobry punkt do robienia fotek. Podchodzi do nas facet i mówi, żebyśmy lepiej zeszli z mostu, bo silny prąd rwącej rzeki może zepchnąć busa na most i go zerwać. Wydaje mi się to mało prawdopodobne, ale wolę nie ryzykować.

Schodzimy na brzeg. Wszyscy czekają z aparatami w ręku, zbiera sie też cała kupa miejscowych ludzi, dla których tutaj jesteśmy większą atrakcja niż sam przejazd tego nieszczęsnego busa. Kierowca długo się przygotowuje do wyzwania. Wreszcie zapuszcza silnik i z dużą prędkością rusza w stronę rzeki. Zanurza się w jej nurcie bardziej niż do połowy, ale jakoś udaje mu sie jechać, już wszyscy myślą, ze dał rade, kiedy gaśnie silnik i samochód staje w środku rzeki. No to teraz jest dopiero klops. Zaniepokojeni Wietnamczycy tylko coś pokrzykują i machają rękami. Ale będzie teraz jazda - myślę sobie.


CZYTAJ DALEJ - STRONA 4

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARIEN - Klub awanturniczych przygód.

SITEMAP:
Strona Główna Klub Darien Wyprawy Relacje Ekspedycje Strefa Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik Kontakt