Z
SERII RELACJE...
Najwyższa góra Europy, potocznie nazywana dachem tego kontynentu. Jej wysokość się ciągle zmienia, ponieważ góra z roku na rok jest coraz wyższa, roczny przyrost wynosi około 3 mm. Jej aktualna wysokość to 4010 m npm. Choć ze szkół pamiętamy, iż Mont Blanc wznosi sie na wysokość 4008 m npm, to jednak ostatnie badania, przeprowadzone w 2009 r., wykazały ponad dwumetrowy przyrost czapy lodowej na samym szczycie. Jako ciekawostkę dodam, iż góra ta została zdobyta po raz pierwszy 8 sierpnia 1786 r. o godzinie 18.23 przez miejscowego poszukiwacza kryształów z doliny Chamonix, Jacques'a Balmata i doktora Michela Paccarda.
Nocleg jak marzenie!

Mont Blanc od lat był moim marzeniem aż do roku 2007, w którym to zdecydowałem się wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować wyjazd na tą słynną górę. Oczywiście zawsze największy problem mam ze skompletowaniem ekipy na tego rodzaju wyjazdy. Dlatego zmuszony byłem zamieścić ogłoszenie w internecie.
Na moje ogłoszenie odpowiedziało kilka osób, ale najbardziej konkretna była Marta, która okazała się młodą dziewczyną, bez górskiego doświadczenia, która jednak wie, czego chce i jest bardzo zdeterminowana do osiągnięcia celu. Marta miała jeszcze chętną koleżankę, obie chciały pod górę dostać się stopem. Ja niestety byłem ograniczony czasowo, więc nie mogłem sobie pozwolić na niepewny i rozciągnięty w czasie dojazd.
Ponieważ nie dysponowałem autem, nasz wyjazd stawał pod coraz to większym znakiem zapytania, aż do telefonu Marty, w którym poinformowała mnie o Michale, który na stałe mieszka we Francji, niedaleko Mont Blanc, znalazł nasze ogłoszenie w necie, bardzo chce wejść na te górę, przyjedzie do Polski i nas ze sobą zabierze, w dodatku nie biorąc za transport ani grosza. Brzmiało jak bajka, kompletnie nierealnie, ale okazało się, że tak faktycznie się stało. W prawdzie jeszcze w dniu wyjazdu nie byłem do końca przekonany, czy Michał na pewno po nas przyjedzie, bo nie miałem z nim żadnego kontaktu.
Okazało się jednak, że Michał zadzwonił do mnie o ósmej rano i powiedział, że odbierze nas spod Łodzi i jeszcze tego samego dnia wyjedziemy. Tylko on się musi nieco wyspać, bo dopiero przyjechał z Francji i jest kompletnie dead. OK, to trzeba jechać do Łodzi. Jeszcze rano do Polski dotarła informacja o tragicznym wypadku na Mont Blanc piątki polskich turystów, z których aż trójka poniosła śmierć. Nie napawało to wszystko optymizmem, ale trzeba było jechać. W drodze do Łodzi spotkała mnie jednak świetna informacja o tym, że pomyślnie przeszedłem egzaminy na aplikację, więc jechałem w nad wyraz rozpromienionym nastroju.

Michał okazał się fantastycznym
facetem, który zajmuje się sprowadzaniem z Francji samochodów do Polski. Niestety
też nie miał doświadczenie górskiego, więc mnie przedstawił rodzicom jako
przewodnika górskiego z ogromnym wspinaczkowym doświadczeniem. Jakoś nieswojo
czułem się w tej roli, jednak starałem się robić dobrą minę i jak najbardziej
fachowo odpowiadać na ich wszelkie pytania czy wątpliwości.
Staraliśmy się wstać rano, zjedliśmy śniadanie, dokończyliśmy pakowanie i w drogę. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o brata Michała, tam szybka herbatka i jedziemy do Chamonix. Szukamy agencji ubezpieczeniowej, w której możemy wykupić sobie ubezpieczenie na czas akcji górskiej. Okazuje się, że ceny takiego ubezpieczenia są kosmiczne. Na szczęście w samym Chamonix znajdujemy taką możliwość w informacji turystycznej, gdzie takie ubezpieczenie łącznie z ewentualną akcją ratunkową przy pomocy helikoptera można kupić w bardzo przystępnej cenie. Takie ubezpieczenie kupuje się na pojedyncze dni. Moi towarzysze wykupują na sześć dni, a ja, jako jedyny, ostatecznie decyduje się na wykupienie go na trzy dni, czyli na kluczowe dni akcji, czas w którym będzie najbardziej niebezpiecznie.
Nasza ekipa!

Szybko wracamy do Les Houches, tutaj jest czas na ostateczny przepak. Michał decyduje się na wjazd kolejką, a my mamy do niego dojść. Przy okazji zabiera część rzeczy dziewczyn, w tym niestety ich karimaty, choć może jak się później okazało na szczęście, bo gorzej by było, gdyby zabrał ich śpiwory. Michał jechał kolejką, ja z kolei byłem spokojny o swoją kondycję, więc postanowiliśmy wypić jeszcze po piwku przed wejściem na tę górę, jako, że od tej pory z piwkiem miało być przecież krucho.
Okazało się, że ostatecznie wyszliśmy w góry bardzo późno. Sam spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że rzeczywiście nieco przesadziliśmy, więc narzuciłem dziewczyną ostre tempo. Szybko się jednak okazało, że tempo jest dla nich zbyt ostre i swoje narzucanie mogę pozostawić co najwyżej sobie, bo one szły swoim jednostajnym tempem, które zresztą, zważywszy na ciężkie plecaki, które niosły na grzbietach, wcale nie było takie złe.
Co jakiś czas zatrzymywałem się, żeby na nie zaczekać. Po takim marszu, wreszcie otworzył się przede mną widok na piękną polanę, z zabudowaniami w oddali. Pomyślałem, że to już tutaj jest pierwsza stacja kolejki, przy której mieliśmy się spotkać z Michałem. Podświadomie podkręciłem swoje tempo, bo jakoś zrobiło mi się tęskno za kolegą i żwawo ruszyłem do przodu. Okazało się, że stacja jest jeszcze nieco dalej, a tutaj stoi tylko jakiś hotelik z pięknym widokiem na Aquil du Midi. Wydawało mi się, że nie można się tutaj zgubić, zwłaszcza, że w okolicach hoteliku kręci się sporo ludzi, więc nie czekając na dziewczyny ruszyłem dalej. Stacja okazał się być położona faktycznie całkiem blisko. Niestety Michała na niej nie zastałem, z resztą na miejscu nie było nikogo. Postanowiłem posilić się batonem i poczekać na dziewczyny.
NASZA FILMOWA PREZENTACJA Z MONT BLANC:
Z niepokojem obserwowałem czarne chmury jakie w dość szybkim tempie poczęły zasnuwać niebo. Szybko minęło mi na czekaniu jakieś 20 minut. Zacząłem się już niepokoić, że dziewczyn jeszcze nie ma. Stacja leży nieco na uboczu szlaku, więc podszedłem pod niego, myśląc, że pewnie są tak padnięte, że nie chce im się schodzić na stację tylko czekają na szlaku. Niestety nikogo na nim nie zastałem. Wtedy zacząłem się martwić naprawdę. Co się mogło stać. Wiadomo, że w górach najgorsza jest panika, więc najspokojniej, jak tylko mogłem zacząłem analizować sytuację. Na domiar złego zaczęło padać, godzina była późna, wprawdzie jeszcze było widno, ale zmierzch już wisiał w powietrzu Doszedłem do jedynego możliwego wniosku, a mianowicie, że dziewczyny z uwagi na późną porę po prostu minęły stację, w ogóle się przy niej nie zatrzymując. Zatem powinienem brać plecak i je gonić. Wróciłem po mój ciężki wór, zarzuciłem go na plecy i już naprawdę ostrym tempem ruszyłem do góry. Jednak cały czas czułem wewnętrzny niepokój.
Po jakiś 10 minutach ostrego marszu, postanowiłem schować plecak w lesie i biegiem ruszyć do góry. W myślach obliczyłem, że przecież nie mogły mnie wyprzedzić jakoś znacznie. Były przecież co najmniej 5-10 minut za mną, kiedy się zatrzymałem. Pewnie też dziwiły się moją nieobecnością, więc na pewno zatrzymywały się po drodze, zatem nie powinny mieć większej przewagi na de mną, niż te 10 minut. Szybko powinienem na lekko je dogonić. Zszedłem więc nieco w las, zasypałem plecak liśćmi i biegiem ruszyłem w górę.
Biegłem tak dobry kwadrans,
od czasu do czasu zatrzymując się i głośno krzycząc ich imiona. Nikt niestety
nie odpowiadał. Po kwadransie i wbiegnięciu na dość duży trawers, który widziałem
daleko przede mną i widziałem, że nie ma na nim żywego ducha. Postanowiłem
wracać po plecak. Doszedłem do wniosku, że jednak musiały ostro dać z buta
i może ja spędziłem przy kolejce więcej niż 20 minut. Innego wytłumaczenia
nie znajdywałem, bo przecież widziałem je niedaleko przed tymi pierwszymi
ujrzanymi przeze mnie zabudowaniami, a szlak od tamtego miejsca był bajecznie
łatwy, więc nic się na nim nie mogło wydarzyć. Wtedy uświadomiłem sobie, jakim
błędem było nie wzięcie od nich numerów telefonów. Postanowiłem wrócić po
plecak i ruszyć do góry, dotrzeć do ostatniej stacji kolejki. Tam przecież
na pewno będzie Michał, a pewnikiem i one.
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt