Z
SERII RELACJE...
Jak już dobiegłem z powrotem do plecaka, to byłem nieźle zgrzany. Alpy dały mi pierwszą lekcje pokory. Jednak nie było czasu na przemyślenia, plecak na plecy i znowu ile pary w nogach pruje do góry. Zaczyna naprawdę ostro padać. Powoli robi się ciemno.
Kiedy dochodzę do starej stacji kolejki, od której szlak biegnie wzdłuż torów. Jest już praktycznie całkiem ciemno. Na szczęście z opisów internetowych drogi, wiem, że ten odcinek biegnie przy torach aż do samej kolejki. Cieszy mnie to, bo chociaż mam pewność, że się nie zgubię, mimo otulającego mnie mroku. Moja radość trwa jednak dość krótko, bo z tego małego deszczu zdążyła się już rozpętać prawdziwa ulewa z burzą.
Kuluar Rolling Stones

Pioruny walą jakby ze zdwojoną mocą. Zaczynam się niepokoić tym, że jestem na torach. Boję się, że zaraz walnie któryś prosto we mnie, albo bardzo blisko mnie. Staram się jednak o tym nie myśleć. Jestem cały mokry, na dodatek już nie na żarty zmęczony, ale postanawiam dojść do tej kolejki, choćby nie wiem co. Już jestem pewny, że dziewczyn tam nie będzie, teraz widzę, że szlak jest dłuższy i cięższy, niż myślałem. Jestem pewien, że na pewno nie wyprzedziłyby mnie aż tak bardzo, więc pewnie coś się jednak stało.
Nie mam nadal koncepcji co, ale szanse, że zastanę je na górze są już dla mnie zerowe. Postanawiam na chwilę zatrzymać się na krótki odpoczynek. Wyjmuję z plecaka batona. Siadam na plecaku, w oddali widzę światła Chamonix. Jednak deszcz zacina w taką stronę, że muszę do tych świateł odwrócić się plecami. Zjadam batona, jeszcze chwile siedzę, zastanawiając się na swoim beznadziejnym położeniem i swoją głupotą, która do tego doprowadziła.
Wreszcie wstaję, zarzucam plecak i idę do góry. Idzie mi się coraz ciężej, każdy krok jest dla mnie wyzwaniem. Wreszcie dopadają mnie dreszcze, jest mi cholernie zimno. Jestem cały mokry, wieje ten pieprzony wiatr. Nie wiem ile mam jeszcze do przejścia, więc postanawiam zawrócić do starej kolejki i tam przenocować. Decyzje podejmuje szybko, po krótkiej tylko chwili wahania, zawracam na pięcie i w świetle czołówki zaczynam praktycznie biec z powrotem. W takim tempie stacje kolejki osiągam dość szybko. Są to praktycznie same betonowe ściany, na szczęście zadaszone. Niestety ten dach postanowiły wykorzystać alpejskie kozice, które właśnie schroniły się przed burzą i przed deszczem.
Krzyczę na nie, ale te w ogóle nie zwracają na mnie uwagi, no może tylko poza tym, że obserwują mnie z zaciekawieniem, jakby zadawały sobie pytanie, skąd ten gamoń wziął się tutaj o tej porze i o co mu do cholery chodzi. Złapałem za kilka kamieni i rzuciłem w ich kierunku. Ten gest bardzo szybko przemówił im do rozsądku i rozpierzchły się po okolicy.
Poza dwoma dużymi kozłami, do których ten argument wydawał się nie przemawiać. "Wydawał się" to dobre określenie, bo jak się szybko okazało, jednak do nich przemówił i po chwili całą kwaterę miałem tylko dla siebie. Znalazłem sobie całkiem przytulny i nieco osłonięty zakątek. Zabarykadowałem dziurę w murze przez którą mogły wejść kozice, przebrałem się w suche ciuchy i nalałem sobie ciepłej herbaty.
Leżąc w śpiworze, pijąc ciepłą herbatę, na dodatek miałem jeszcze ze sobą jedną cygaretkę, którą teraz właśnie postanowiłem wypalić, zastanawiałem się co się dzieje z moimi towarzyszami. Michał z pewnością czekał na górze. Dziewczyny nie miałem pojęcia gdzie są. Miałem tylko nadzieję, że nie zadzwonią po pomoc, aby mnie szukać, bo przecież moje ubezpieczenie nie jest jeszcze aktywne. Wyszedłem ze śpiwora za potrzebą. W dole widzę światła Les Houchse, czy Chamonix i wtedy myślę sobie, o tych wszystkich ludziach, którzy siedzą tam sobie przy winie, grzejąc się przy kominku i zastanawiam się co ja tu do cholery robię. Jednak nie ma czasu na myślenie trzeba kłaść się spać, bo jutro skoro świt trzeba ruszać.

Wstałem faktycznie wcześnie. Niestety musiałem założyć na siebie mokre ubranie, które oczywiście w ogóle nie wyschło i wyjść na zewnątrz. Deszcz praktycznie przestał już padać. Przywitała mnie za to taka mgła, że widziałem najdalej na jakieś cztery metry. W takich warunkach nie ma nawet mowy o wejściu na szczyt. Z werwą w nogach ruszyłem do góry.
W świetle dnia szło mi się nadzwyczaj dobrze. Okazało się, że wczoraj zawróciłem jakieś 100-150 metrów przed stacją kolejki, więc mało zabrakło, żebym wszedł w nią nosem :) Tak to już jest. Przy kolejce jestem grubo przed ósmą, jest jakiś jeden facet, który bardzo się dziwi skąd się tutaj wziąłem o tej porze. Nie mam ochoty mu tego tłumaczyć. Jedynie pytam się o moich znajomych. Ten mi na to, że nikogo tutaj nie ma i nie było. Nie mogąc w to uwierzyć. Pytam się zatem o miejsce na namioty, bo wiem, ze pewnikiem Michał w takim miejscu się rozłożył.
Ten zdziwiony pokazuje mi plac zaraz koło siebie w kształcie kwadrata 5m x 5m i mówi, że to jedyne miejsce, gdzie można rozłożyć tutaj namiot. No to już jestem zesrany nie na żarty. Zastanawiam się co się stało, ale pewnie coś poważnego, skoro Michała nie ma. Biorę telefon i wyszukuje numerów ostatnich połączeń. Michał jakiś czas temu dzwonił do mnie z telefonu swojego kumpla. Dzwonię na ten numer, mam telefon na kartę, więc boję się, że zaraz stracę całą gotówkę, bo nie mam pojęcia ile kosztuje taka rozmowa. Klaruję najkrócej jak się da sytuację i proszę kolesia, żeby jak najszybciej zadzwonił do Michała i przekazał mu mój numer telefonu. Ten mi mówi ok i faktycznie nie mija 5 minut jak odbieram telefon od uradowanego Michała, który mi mówi:
- Sorki stary, ale nie zdążyłem na ostatnią kolejkę wczoraj i dziś wjeżdżam do Was pierwszą jaka będzie. Zaczekajcie zatem na mnie na górze.
- Michał, ale ze mną nie ma dziewczyn, gdzieś je zgubiłem po drodze. Tu na górze są teraz fatalne warunki, nie ma możliwości pójścia w górę. Poczekaj na mnie na dole. Ja jestem cały mokry, schodzę w dół i mam nadzieję, że po drodze spotkam dziewczyny.
Tak też się stało, schodzę sobie na dół. Jednak do samego Les Housche nie spotkałem nawet cienia zagubionych przez mnie dziewczyn. Na dole bez trudu odnajduję Michała, któremu opowiadam przebieg minionego dnia. Razem postanawiamy zaczekać do jutra, zostawiamy wiadomość w stacji kolejki, o tym gdzie jesteśmy i idziemy do sklepu po zakupy. Po czym namawiam Michała, żeby odstąpił od noclegu na kempingu i żebyśmy przenocowali w lesie. Rozbijamy nasz namiot w lesie, blisko szlaku, gotujemy coś ciepłego, delektujemy sie piwkiem, gadając o wszystkim i o niczym, a przede wszystkim myśląc o tym, gdzie też są teraz nasze dziewczyny.
Orle gniazdo:

Rano Michał idzie na kolejkę a ja pnę się szlakiem w górę, na wypadek, żeby nie minąć się z Martą i Motylem. Niestety gdy dochodzę do pierwszej stacji kolejki, jest już dosyć późno. Spotykam Michała, ten mówi, że wypytał wszystkich i nikt nic nie wie. Wjeżdżamy do górnej stacji, stamtąd idziemy do pobliskiej restauracji.
W restauracji spotykamy Polaka z Mińska Mazowieckiego, chłopak siedzi samotnie przy stoliku, w dość opuszczonej sali restauracyjnej i powoli sączy piwo z zamyślonym wzrokiem. Na dźwięk zasłyszanej mowy ojczystej, lekko się rozpromienia i bez wahania do nas zagaduje. Kiedy dowiaduje się, że dopiero idziemy do góry, opowiada nam ostatnie trzy dni ze swego życia.
Jak to określa - najgorsze dni. Pierwszy raz musiał się zmierzyć z uczuciem strachu o własne życie. Teraz pije sobie piwko tutaj i jest zajebiście szczęśliwy z tego powodu, że żyje. Chłopak opowiada, że na grani Gouter nagle załamała się pogoda, w nocy wiał tak silny wiatr, że ten leżąc w namiocie nie zmrużył nawet oka, całą noc umierał ze strachu przed tym, że kolejny powiew po prostu zwieje go z grani wraz z namiotem. Najgorsze przyszło jednak dopiero wraz z nadejściem burzy, podczas której pioruny waliły jeden za drugim. Jeden z nich dosięgnął stojącego na grani chłopaka, ten ostatecznie cudem przeżył, ale przyleciał po niego helikopter. Warunki powyżej były tak ciężkie, że ze schroniska Vallot sprowadzał ludzi miejscowy ratownik, sam odszukując drogę po wskazaniach GPS-a.
Chłopak nie wyglądał na mięczaka. Zresztą jak ktoś sam decyduje się przyjechać do Chamonix, żeby wejść w pojedynkę na najwyższą górę Europy, to na pewno mięczakiem nie jest. Mimo to, na moje pytanie, czy kiedyś wróci na Blanca? Odpowiedział, że raczej nie, bo już ma dosyć tej góry. Nie zdobył jej, ale dała mu ona wystarczającą lekcje życia i przy najmniej na tą chwilę nie ma zamiaru kiedykolwiek na nią wracać. W międzyczasie Michał znowu zasięga języka. W końcu dzwoni do położonego w górze schroniska Tete Rousse. Okazuje się, że właśnie w nim czekają już na nas nasze dziewczyny. Zatem nic nam nie pozostaje jak piąć się do góry.

Jest już na tyle późno, że raczej nie mamy szans na dojście do schroniska więc postanawiamy przenocować w Baraku Forestiera, który jest mniej więcej w połowie drogi. Już jest tam grupa Słowaków, która schodzi pokonana przez górę, tym razem warunki pogodowe nie pozwoliły na dostąpienie zaszczytu stanięcia na jej wierzchołku. Słowacy jadą w inny masyw, chociaż informują nas, że pogoda ma się poprawić, oni jednak mają już dość Blanca. Są to doświadczeni wspinacze, mają bardzo dobry sprzęt. Opowiadaj o Matterhorn i z przerażeniem obserwują Michała, jak przygotowuje posiłek na naszej kuchence, która co i raz wybucha wielkim płomieniem, ponieważ palnik jest nieszczelny.
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt