Aktualnosci, nowosci, zycie klubu...Kim jestesmy i jak wygladaja wyprawy z namiNajnowsza oferta planowanych wyprawWspomnienia z miejsc, gdzie bylismyStrefa pofesjonalnych podroznikowStrefa awanturnikow i niespokojnych duchowPrzewodnik po swiecie i jego najciekawszych miejscachKompendium globtroterskiej wiedzyDolacz do nas!

Z SERII RELACJE...

PAILIN: DZIKA KAMBODŻA

 


Pozostałości ponurej historii Czerwonych Khmerów - pola śmierci koło Phnom Penh.

 

Jeszcze kilka lat temu Kambodża była prawdziwie dzikim krajem. Świeżo zakończona wojna i reżim Czerwonych Khmerów, bezprawie jak na dzikim zachodzie, wszystko to zapewniało odważnym przybyszom przygody "jak z westernów". Wraz z nastaniem demokracji i wejściem pomocy międzynarodowej dla tego tragicznie doświadczonego kraju sytuacja zaczęła się zmieniać.

Dziś wyprawa do świątyń Angkoru to nie jak 100 lat temu ekspedycja awanturnicza, ani jak 30 lat temu ryzyko wejścia na miny przeciwpiechotne. Setki autokarów przewalają się po wyremontowanej szosie z Tajlandii, dowożąc turystyczne masy aby zobaczyły ten cud antycznego świata, a potem najczęściej odwożąc spowrotem tą samą trasą ludzi, którym lenistwo i niechęć do poznania autentyczności odbiera chęci zagłębienia się w ten fascynujący kraj. Aby odnaleźć przygodę, warto pojechać do zapadłych dziur takich, jak Pailin.

 

 

Ruszamy tyłki z Bangkoku...

 

Zaczęło się od tego, że dyskutowaliśmy jak dojechać do Siem Rep, czyli miasteczka w pobliżu Angkor Wat.


- Najlepsze połączenie jest z jakiegoś biura turystycznego na Khao San mówię,


- Dlaczego? - Pyta Łukasz.


- Bo zawozą Cię do umówionego hotelu i na tym zarabiają przewoźnicy, więc jest bardzo tani dojazd,


- Tak, ale przechodzisz przez turystyczne przejście graniczne, jedziesz zwykłą szosą, jest nuda, żadnych atrakcji - odparowuje Łukasz.


- To jaka jest inna droga? - Pytam.


- Przez Pailin, z iskierką w oczach odpowiada Łukasz - Droga przez Poipet to przejażdżka dla mięczaków. Przez Pailin nikt nie jeździ, tam nie ma żadnych turystów, jest naprawdę ostro.


- Co znaczy ostro? - głupawo zagaduję.


- No, że jest niebezpiecznie,


- No to jedziemy - odpowiadam, a Gut mi wtóruje:


- No tak, przygoda czeka.


Tak się właśnie zaczęło, postanowione, jedziemy przez Pailin. Lukaszek położył się wcześniej spać, tzn. tak około drugiej nad ranem, my nie byliśmy zmęczeni, więc postanowiliśmy udać się na miasto, żeby coś zjeść i napić się piwa. Wróciliśmy nad ranem, nie zdążyliśmy dobrze zasnąć, jak obudził nas Łukasz.

Wstaliśmy, a ten mówi, że jedziemy na terminal i sprawdzimy połączenia. Zobaczymy na miejscu, jaki będzie autobus i wtedy zadecydujemy, jaką trasą ostatecznie jedziemy. Zaświtała mi od razu myśl w głowie, że tam naprawdę musi być ostro, skoro Łukasz jeszcze się waha. Ruszyliśmy w traskę i okazało się, że jest akurat autobus tam gdzie chcemy jechać.

 

Droga z Bangkoku:

 

Najpierw kilka godzin w klimatyzowanym autobusie. Wysiadamy w jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi mieścinie. Pytamy, co stąd jeździ na granicę z Kambodżą. Odpowiedź - nie ma żadnych regularnych autobusów. To nie jest zbyt popularne przejście graniczne. Targujemy się z kierowcą tuk-tuka i po chwili jedziemy w naszym kierunku. Półtorej godziny.

 

 

Wysadza nas na szosie, wkoło której rozciągają się bagna. Przed nami widać szlaban i stanowisko tajskich pograniczników. Stemplujemy paszporty i raźno idziemy przed siebie przez "strefę niczyją".

Z chwilą gdy kończy się Tajlandia, kończy się też cywilizacja.

... I zaczyna przygoda.

 

Kambodżańskie targowiska

 

Granica:

 

Zardzewiały szlabanik, obok blaszana buda. Wygląda jak kurnik, ale nie - to przedstawicielstwo kambodżańskiej straży granicznej. Kilku jegomości, jedni w mundurach, inni po cywilnemu, ale srogi wyraz na ich twarzach każe przypuszczać, że to po prostu "ważniejsi oficjele".

- Wizy są? - pyta jeden, siedzący za biurkiem grubas w rozchełstanym mundurze.

- No właśnie chcieliśmy je tutaj załatwić...

- Paszporty dać! - pada rozkaz. Trzy paszporty lądują na desce. Grubas kartkuje je tłustymi paluchami. Jest bardzo przejęty swoją rolą, kartkuje uważnie, marszcząc brwi i z śmiertelnie skupionym wyrazem twarzy. Czekamy cierpliwie, znając dobrze te przygotowania oficjeli do "próby cierpliwości", mającej za zadanie w finale wydymać nas na kasę. Rozglądamy się spokojnie wkoło. Zapadł już zmrok, w otaczającej dżungli rżną swoją muzę świerszcze, z wioski obok słychać wrzaski dzieciarni.

- Wizy po 1000 bahtów - dobitnie stwierdza oficjel. Dobre, prawdziwa cena za wizę to połowa tej sumy, a zarazem pół miesięcznej pensji w Kambodży.

- Przepraszamy bardzo, ale nie mamy już bahtów - mówimy - Mamy za to dolary. OFICJALNA cena za wizę wynosi 20 dolarów, prawda?

- 20 dolarów?! - gniewnie sarka oficjel.

- No tak, tak nas poinformowano w ministerstwie... - rzucamy niewinnym tonem. Facet droczy się jeszcze przez chwilę, ale już wie, że nic nie zdziała. Z rezygnacją przykleja i podpieczętowuje nasze wizy, inkasuje forsę i ruszamy dalej. Aż sami jesteśmy zdziwieni, że tak łatwo poszło.


CZYTAJ DALEJ - STRONA 2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARIEN - Klub awanturniczych przygód.

SITEMAP:
Strona Główna Klub Darien Wyprawy Relacje Ekspedycje Strefa Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik Kontakt