Z
SERII RELACJE...
No widać, że jesteśmy w innym świecie, nie ma już asfaltu, na granicy kręci się masa jakiś typów, jest ciemno. Podchodzą do nas herlawie pytając, gdzie jedziemy.
Transport kołowy cargo po kambodżańsku...

Pytam ile jest do Pailin jednego z nieznajomych, odpowiada 20 kilometrów. Cóż mi pozostaje jak tylko mu uwierzyć. Jednak mówię: I don�t need a taxi i idziemy dalej. Podjeżdża taxa i na nowo rozpoczynają się negocjacje. Ten gość sprawia dobre wrażenie. Mówi, że tu nie jest bezpiecznie, ale jeśli chodzi o samo Pailin to jest tam jest OK.
No dobra mówię, wieź nas prosto do jakiegoś taniego hotelu. W trakcie jazdy rozpoczyna się gadka, koleś nieco opowiada o sobie i sytuacji w Kambodży. Nie trzeba było długo czekać, gdy temat zszedł na płeć nie znajdującą się w tym samochodzie. Droga jest oczywiście bardzo wyboista. Zastanawiam się, czy będzie tu jeszcze jakiś asfalt. Koleś mówi, że musimy zatankować i podjeżdża na stację benzynową, która składa się z kilku butelek po fancie wypełnionych paliwem.
Na �stacji� zagląda do samochodu jakiś podekscytowany koleś, pozdrawia nas przez szybę. Faktycznie wielu białych tu nie zagląda, myślę sobie.
Jedziemy dalej, temat kobiet nabiera kolorytu, koleś mówi, że może nam pokazać parę ciekawych miejsc. No ładnie, kolejny przewodnik nam się trafił. Ale co, nie będziemy go przecież zniechęcać do siebie:)
Zbliżamy się po wertepach do Pailin. Podjeżdżamy do jakiegoś miejsca, które wygląda jak barak żywcem wyjęty z filmu �Noc żywych trupów�, tylko w wersji średniowiecznej. Wychodzi do nas stara baba, koleś coś jej tłumaczy, i ta znika w baraku, który jest oświetlony w bożonarodzeniowe lampki i za chwilę wychodzi z dziewczyną, której żaden z nas nie dałby więcej niż 15 lat. O kurde, myślę sobie, tu już nawet prawdziwi koneserzy pewnie wymiękaja. Stara baba pokrzykuje na dziweczkę, a ta demonstruje z uśmiechem gestami, że "żadnej pracy się nie boi".
Ok, koleś chyba zauważył niesmak na naszej twarzy, nie pytając o nic, po prostu ruszył i odjechał.
- Gubernator i komendant policji sami tu przychodzą. - mówi mimochodem.
Zawiózł nas jeszcze do jednego miejsca, ale nie widząc entuzjamu z naszej strony, przejechał obok niego, nawet się nie zatrzymując.
Ciężko jest opisać to miejsce, ale jadąc przez te tereny miałem wrażenie takie, jakbym się przeniósł w czasie do średniowiecza. Tylko na takiej zasadzie, że przeniosłbym się wraz z moimi kumplami i samochodem, w którym siedzieliśmy. Droga praktycznie w ogóle nie oświetlona, szutrowa (a nawet ciężko ją nazwać szutrowa, ot po prostu zwykła droga przez pola, czy dżunglę), po bokach stoi pełno baraków z jakimiś towarami, albo nie wiem z czym jeszcze. Nie są to domy, ale dosłownie baraki, jakieś budy, sklecone z metalu i wszelkiej maści innych przedmiotów. Nasz kierowca przejeżdża w pewnym momencie obok wielkiego, oświetlonego i otoczonego wysokim murem budynku.
- To dom gubernatora - wyjaśnia - jest wzorowany na Białym Domu!
Jadąc potem do restauracji ominiemy samego gubernatora, który trzęsie całą okolicą. W tej krainie bosonogich wieśniaków, w której tuk-tuk albo obita 20-letnia toyota to szczyt luksusu, gubernator porusza się nowiutkim hummerem wraz ze swoją świtą.
No dobra, koleś dowozi nas do hotelu, który okazuje się nadzwyczaj dobrym, ma 2 gwiazdki i są one w pełni zasłużone.

Wracamy do naszego kierowcy i prosimy się wieźć gdzieś, gdzie można coś zjeść. Koleś wiezie nas do dużego baru, w którym jest troszkę ludzi, a stoliki są w odzielnych altankach i wszystko jest przystrojone choinkowymi lampeczkami. Wchodzimy, zamawiamy piwo i jakieś jedzienie. Obsługują nas trzy prześlicznej urody kelnerki. Wszystko jest naprawdę na najwyższym poziomie. Koleś się pyta, czy mogą się do nas przysiaść, my oczywiście nie mamy nic przeciwko. Za chwilę pojawiają się jeszcze dwie, więc razem siedzimy z pięcioma dziewczynami, robimy zdjęcia i jest wesoło. Koleś robi nam za tłumacza, bo dziewczyny w ogóle nie mówią po angielsku, ale są naprawdę urocze. Chłopakom gęby się cieszą jak nigdy jeszcze wcześniej podczas tej podróży.
Zaczyna się konwersacja. Dziewczyny są wyraźnie podekscytowane naszym towarzystwem. Pytamy się wprost, dlaczego i co je tak cieszy. Facet tłumaczy nie bez zażenowania, że podobamy się im bardzo, uważają, że jesteśmy wyjątkowo przystojni. Piwo staje mi w gardle i niemal odruchowo proszę go o powtórzenie. On powtarza i po chwili tłumaczy, że jesteśmy wielcy i wysocy, szczególnie Łukasz, który dla nich jest w ogóle ogromny, jak gość nie z tego świata. Potem gadka się kroi w podobnym klimacie i dziewczyny zachwycają się bardzo jasnym kolorem naszej skóry. Znowu pytam dlaczego, koleś jest zdziwiony pytaniem i odpowiada, że wszystkie Kambodżanki na to lecą, bo same kupują sobie tutaj bardzo drogie kosmetyki, żeby rozjaśnić kolor skóry.
Ja ze śmiechem stwierdzam, że u nas jest dokładnie odwrotnie. Najlepsze jest to, że Łukasz ani dziewczyna siedząca obok niego prawie nie uczestniczą w dyskusji, w pewnym momencie ta zwraca się do Łukasza - Do you like me? Ten odpowiada � Yes, I like you very much! Ta chyba chce błysnąć jeszcze lepszym angielskim i powtarza pytanie � Do you love me? Łukasz mówi bez zająknięcia - Of course. Ja o mało co nie spadam z krzesła, ale trzymam fason i mówię do chłopaków, że nie mogę w to uwierzyć co się tu teraz dzieje.
Za chwilę gadamy już o tym, że w takich dziewczynach to można by się było zakochać. Sam myślę o tym, że jeszcze niedawno czułem rozczarownie Tajkami i myślałem, że nic nadzwyczajnego mnie tu nie spotka, a tu proszę zupełnie coś innego. Zaczynamy snuć plany o małżeństwie i już kombinujemy jak tu zostać na stałe. Jest pewien biznes, który mamy z Łukaszkiem w planach od dawna, więc przypominam mu o tym. On stwierdza - No jasne, wreszcie musimy to zrobić, zarobimy kasę, postawimy tu kasyno, ożenimy się z dziewczynami i dopiero będzie fajnie.
Ten pomysł mi się podoba, mieliśmy jechać wprawdzie jutro do Siem Rep, ale chyba zostaniemy tu na dłużej. Kto wie, może nawet na zawsze? Dziewczyny tak koło nas skaczą, że wreszcie Łukasz mówi, że najlepiej by było ożenić się z trzema naraz. Jedna by nalewala piwo, druga podawała do stołu, a trzecia masowała plecy. O tak, ta propozycja szczególnie przypada mi do gustu. Szkoda, że Kambodża to buddyjski kraj, w którym nie ma wielożeństwa. No ale co tam, przecież to jeszcze nie raj, tylko Kambodża, myślę sobie.
Nie, nie, zbereźniki, wiem co myślicie, nic z tych rzeczy :). Rozstaliśmy się z dziewczynami w bardzo miłej i grzecznej atmosferze, a jutro umówiliśmy się na wspólną przejażdżkę na piknik nad pobliskie jezioro, będzie grzecznie jak w �Pikniku pod wiszącą skałą�.
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt