Z
SERII RELACJE...

Zaczynając opowieść o Roraimie, nie sposób pominąć samej Wenezueli. Muszę przyznać, że ten kraj jest dopiero ciekawy! Przede wszystkim dlatego, że znajduje się w rękach socjalistycznego ekstremisty Hugo Chaveza, który rządzi tym krajem autorytarnie i co lepsze stara sie cały czas położyć swoją wielką łapę na pozostałe kraje Ameryki Łacińskiej.
Jako zagorzały socjalista, oczywiście jest wielkim zwolennikiem Rosji a przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych. W Wenezueli jest wiele pozostałości z naszego komunistycznego systemu. Na przykład, jeśli chce sie wymienić pieniądze to trzeba to zrobić na czarnym rynku.
Oficjalny kurs w sierpniu 2009 roku, to 2.15 bolivara za jednego dolara, przy czym kurs czarnorynkowy to 6,10. Poza tym, wiele rzeczy jest tutaj na opak, np. jest to pierwszy kraj jaki przyszło mi odwiedzić, w którym zegarek musiałem przestawić o 30 minut, zawsze różnice czasowe mierzy sie w całych godzinach. Tutaj nie!
Pewnie po prostu któregoś dnia Chavez zaspał na spotkanie 30 minut i mówi do swoich doradców:
- Co to ma kurwa być, która mamy godzinę, zmienić mi to natychmiast!!!
I tak już zostało...
Idziemy zjeść posiłek do knajpy, która polecił nam zaprzyjaźniony właściciel firmy turystycznej. Na miejscu okazuje sie, że knajpa jest zamknięta, a przechodzień na nasz widok wybałusza oczy i zdziwionym tonem oznajmia, że dziś jest wtorek a we wtorki ta restauracja jest nieczynna. No ciekawe, ile jeszcze paranoi nas tu jeszcze spotka.
Najlepsze jednak jest to, że jest to jedyny kraj na świecie, gdzie za dolara można zatankować Jeepa do pełna i jeszcze dostać resztę. Cena benzyny to około 6 groszy za litr, możecie sobie to wyobrazić?:)
Jeżeli chodzi o wymianę waluty, to oczywiście wszyscy to robią na czarnym rynku. Jednak trzeba tam uważać i zachować ostrożność, bo miejscowi oszukują. Z uwagi na fakt, że takie transakcje są nielegalne, nie ma co liczyć na przychylność policji w takiej sytuacji. Wręcz przeciwnie, reklamacji się tutaj nie uwzględnia!
Przygodę z Roraimą rozpoczyna się w na pozór bardzo spokojnym miasteczku, o wdzięcznej nazwie Santa Elena, leżącym bardzo blisko granicy brazylijskiej. Niech jednak pozorny spokój nie przyciszy waszej czujności. Miasteczko słynie nie tylko z dobrego kursu bolivara w stosunku do dolara i z czarnorynkowych transakcji walutowych. Otóż jest tu również pełno sklepów jubilerskich, jak również kwitnie handel diamentami. Niestety w takich branżach nie każdy zostaje milionerem, dlatego w Santa Elena nie brakuje takich, którzy pragną szybszej i łatwiejszej do zdobycia gotóweczki.

Sami pamiętam, jak rozentuzjamowani miejscowym rumem ruszyliśmy z Łukaszem w środku nocy na podbój miasta. Niestety nie było czego podbijać, mało się dzieje, a lokale są praktycznie puste. Po wypiciu paru piwek wróciliśmy do hotelu. Parę tygodni po nas, nasz kolega nie miał tyle szczęścia. Został napadnięty w bliskim sąsiędztwie swojego hotelu. Pod naporem pistoletu przystawionego do głowy, bez wahania zdecydował się na oddanie wszystkiego co miał, łącznie z ubraniem i paszportem. Piszę o tym, nie dlatego, żeby Was wystraszyć, ale po to, żeby uczulić Was na tego typu zagrożenia.
Przechodząc już do samego szczytu, to musicie wiedzieć, że:
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt