Z SERII RELACJE...
Okazało sie, że wszyscy prawie zawiedli ale udało się zrealizować ten trekking. Lukasz przestrzegał mnie tysiąc razy, że będzie ciężko, że trekking jest masakryczny, szczególnie jak zbierałem ludzi na wyprawę, to miałem ich przed tym przestrzegać. Znamy sie z Łukaszem jak łyse konie i wiem, jak bardzo nie lubi sie wspinać i że nie przepada za łażeniem, więc przypuszczałem, że jest dużo przesady w tym, co mówi.

Okazało się, że nie było ani krztyny. Trekking jest naprawdę ciężki. Sam miałem z nim nie mały kłopot, choć kocham góry i sporo już po nich chodziłem. Największą trudnością jest wysokość, bowiem w większości przebywa się na 4000 m, są dwie przełęcze po drodze, jedna na 4600 m i druga prawie na 5000 m, to w połączeniu z dużym wysiłkiem spowodowanym codziennym limitem przebiegów powoduje spore zmęczenie. Do tego dochodzi ból głowy, nudności, nieregularne i raczej słabe posiłki, zimno albo ekstremalne ciepło, permanentny brak prysznica, ciepłej wody, czy nawet kibla. Muszę przyznać, że Anna mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła, niewiele spotkałem tak twardych kobiet jak ona. Zniosła to praktycznie bez narzekań, a miała na co narzekać, bo czwartego dnia, jakby wszystkiego było mało, dopadła ją biegunka. Jednak na pewno warto było, widoki, spotkani ludzie, czy zebrane doświadczenie wynagrodzą trud poniesiony podczas tego przedsięwzięcia.
FILMIK Z TREKKINGU:
Początek - Cuzco

A zaczęło sie wszystko od tego, że musieliśmy wstać bardzo wcześnie rano. Wychodzę zatem z hotelu z plecakiem cięższym niż na wyjazdy stopem w czasach studenckich, kiedy potrafiłem na miesiąc podróży zabrać jedzenie ze sobą. Podchodzę do taksówkarza, po krótkich targach ustalamy cenę za jaką zawiezie nas na terminal autobusowy.

Anna podziwia krajobrazy za oknem, ja śpię w autobusie. Budzi mnie kiedy wyjmuje aparat z mojego plecaka. Od razu widzę entuzjazm na jej twarzy, żeby ją nieco ostudzić, zaczynam opowiadać jakie trudności nas czekają podczas trekkingu. Szczególnie roztaczam czarne wizje nad możliwością zagubienia się. Mówię, że będziemy musieli szczególnie na siebie uważać, bo nie mamy przewodnika. Anna wyraźnie posmutniała, jednak po jakiś 5 minutach puka mnie w ramię i zupełnie poważnym głosem oznajmia, że musimy kupić 5 km sznurka i przywiązać go do nogi Mula Managera, przecież niemożliwe jest, żeby wyprzedził nas o więcej niż 5 km. Muszę przyznać, że tym pomysłem ustawiła mi dzień, którego do końca już nic nie było w stanie popsuć.
Na miejscu okazało się, że nie jest wcale łatwo znaleźć Mula Managera za cenę, którą płaci Łukasz. Jednak zrzucam to na karb tego, że moim tłumaczem była Anna, czyli osoba, która najchętniej od razu powiedziałaby ile ma pieniędzy przy sobie i bez targowania zapytała ile to będzie kosztowało. Ostatecznie wypośrodkowaliśmy cenę i dokonaliśmy wyboru. Anna była częściowo tylko zadowolona, bo patrzy na gościa i mówi, że z jednej strony dobrze, bo mały, to będzie mało jadł, ale z drugiej strony gość nie jest stary, więc będzie szybko chodził. Nie komentowałem już tego, bo przecież nie od dziś wiadomo, że kobiecie nie dogodzi!

Dobry numer był jak sie wybraliśmy z Mula Managerem na zakupy. Pytam sie gościa co będzie jadł przed 6 dni treku, to mu to kupię. Facet bierze z półki 6 zupek chińskich, dwie oranżadki w proszku i cztery kaszki mleczne na śniadanie. Jestem pełen podziwu dla niego, bo przecież cały czas w plecach czułem to żarcie, które my kupiliśmy dnia poprzedniego. Dopiero podczas treku okazało się, jak przesadzony był mój podziw. Gość był cały czas głodny, a jadł dużo więcej ode mnie!

W ogóle to na początku bylem nim z lekka mówiąc rozczarowany, bo bardzo wolno zabierał sie do tematu organizowania wyjścia, a czasu było niewiele. Wreszcie poprzez niechętnie tłumaczącą Anne, moich coraz to bardzie ostrych komentarzy jego poczynań, facet zaczął ogarniać temat. Dobra była historia z Anna, która nie miała karimaty. Chciała ja pożyczyć od gościa. Okazało się że ten jej nie ma i zaproponował jej koc, który cały czas leży na mule w czasie treku, ale w nocy mu jest niepotrzebny, więc chętnie go jej odstąpi. Anna z lekko zafrasowaną miną zaakceptowała propozycje. Ja tej całej historii nie skumałem, ale czując że coś jest nie tak, poprosiłem o tłumaczenie. Kiedy ta mi wyłożyła co i jak, już nawet nie miałem siły sie śmiać, ale karimata szybko się znalazła.
Sami nie
mogliśmy uwierzyć w to, że wreszcie ruszamy na ten trekking. Napchaliśmy sobie
usta liśćmi koki. Nasz Mula Manager zatrzymał sie przy ostatnim sklepiku na
wylocie z wioski na kubeczek chichy. Też nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności.
Jest to napój alkoholowy, nisko procentowy, w małych ilościach bardzo dobrze
smakuje. Jednak nie jestem jego fanem. Miałem już nawet okazje obserwować
jak się go przygotowuje. Jest to bardzo tani napój, więc u miejscowych cieszy
się niebywałym powodzeniem.
DARIEN - Klub awanturniczych przygód.
SITEMAP:
Strona
Główna Klub Darien Wyprawy
Relacje Ekspedycje Strefa
Awanturnicza Przewodnik po Świecie Poradnik
Kontakt